Marta nie pamięta dokładnie, kiedy to się zaczęło. Z roku na rok alkohol stawał się coraz częstszym gościem w jej rodzinnym domu, a dotychczas skrywany pod osłoną nocy nałóg ojca powoli zaczął wychodzić na światło dzienne. Na jej oczach ukochany tata zmieniał się w kłamcę i furiata. Po jego tragicznej śmierci nie poczuła nic oprócz ulgi. Wkrótce jednak pojawiły się wyrzuty sumienia i poczucie zamknięcia w „puszce nieszczęść”. Wiedziała, że jeżeli nie zacznie szukać pomocy, to albo pożre ją depresja, albo odbierze sobie życie… Dziś na terapii odkrywa swoje emocje i uczy się żyć na nowo. 

 

Tata Marty zmarł, gdy miała 19 lat. – Pamiętam, jak w weekend chlał i w niedzielę wieczorem poprosił, żebym poszła kupić mu piwo. Po tak długim ciągu nie chciał wychodzić sam. Odmówiłam. A on powiedział: „Nie przejmuj się. Ostatni raz idziesz mi po piwo”. Poszła, żeby nie było awantury. I rzeczywiście, to był ostatni raz. W poniedziałek wieczorem wracał z pracy samochodem. Zginął w wypadku samochodowym. Był pod wpływem alkoholu…

Dziś dziewczyna nie boi się już o tym mówić. – Pierwszym, co poczułam po śmierci ojca, była ulga, że nareszcie to piekło się skończyło. – dziś wspomina. Była nastolatką, jej znajomi wychodzili na imprezy, a ona siedziała w domu. Czasami ojciec brał dzień wolny i chlał, a ją wysyłał do sklepu. Wtedy – przez chwilę – miała wrażenie, jakby ktoś wypuszczał ją z ciasnej celi do zupełnie innego świata, gdzie wszystko jawiło się w jasnych barwach. Świat, jaki znała, miał jedynie odcienie szarości.

Piekielne awantury, bolesne upokorzenia

Marta długo nie zauważała problemu alkoholowego swojego taty, ponieważ zwykle upijał się nocami, kiedy ona już spała. Dopiero gdy poszła do liceum, w domu zaczęły się awantury prowokowane przez pijanego ojca. W tygodniu raczej nie pił, bo pracował jako kierowca, chociaż zdarzało się, że wypijał wieczorem 2 czy 3 piwa. – Za to w weekend robił w domu piekło. Wszystko porozwalane, kwiatki, barek, potłuczone szkło. Kiedyś zrobił awanturę, bo mama nie chciała mu dać pięciu złotych. Wtedy powyrywał wszystkie szafki w kuchni. Bo raczej nie rzucał się z pięściami na mnie i mamę, a wyżywał się na przedmiotach.

Marta pamięta tylko jedną sytuację, kiedy tata podniósł na nią rękę. – Byliśmy wtedy u babci. Pokłócił się z nią i wszczął straszną awanturę, zsikał się na środku pokoju, porozwalał różne rzeczy i wtedy mną szarpnął. Babcia mnie obroniła, a on wybiegł z domu i poszedł dalej pić. Dwukrotnie wzywałyśmy policję, ale nie zabrali go, bo miał „tylko” 1,4 promila alkoholu we krwi – wspomina dziewczyna.

W piątki ojciec Marty zwykle szedł na całość, nie trzeźwiejąc aż do niedzieli. Każdy weekend wyglądał tak samo – na zmianę pił i spał. Zdarzało się, że te trzydniowe cugi przeciągały się na poniedziałek, ale nie było sytuacji, żeby ojciec nie poszedł do pracy. W końcu tam też miał kolegów, z którymi chlał. – Pamiętam sytuację, kiedy w Wielką Sobotę moi znajomi przywieźli go pijanego w bagażniku samochodu. Znaleźli go w jakimś barze. Był tak pijany, że nie był w stanie iść. Jeden z chłopaków wysiadł z samochodu i powiedział do mojej mamy: “Proszę Pani, przywieźliśmy Pani męża”. Marta miała wtedy 17 lat.

To nie było jedyne upokarzające wydarzenie, jakiego doświadczyła. – Mój pierwszy chłopak przyszedł kiedyś w walentynki do mojego domu i pomagał mi wycierać szczyny po ojcu, który zlał się w kuchni. Pod koniec życia ojciec w ogóle już tego nie kontrolował. Obie z mamą spałyśmy czujnie, żeby usłyszeć, kiedy w nocy wstaje. Bałyśmy się. Przed śmiercią rozmawiał sam ze sobą, majaczył, miał zwidy i omamy. – opowiada Marta.

Koniec koszmaru

Żeby uciec z rodzinnego piekła, Marta zapisała się do liceum w Warszawie i zamieszkała w internacie. Chciała się usamodzielnić, a atmosfera w domu nie wpływała dobrze na jej szkolne osiągnięcia. Jednak na weekendy zawsze wracała do domu, bo bała się o mamę. Sama nie miała wsparcia od nikogo i nikt nie interesował się jej problemami, dlatego czuła się samotna i opuszczona. Starała się też nie sprawiać trudności rodzicom, pragnęła być wręcz niewidzialna.

W przeciwieństwie do Marty, jej mama nigdy nie szukała pomocy. Dziewczyna żałuje, że nie zdecydowały się na wyprowadzkę od ojca. W czasach szkolnych nie wiedziała, gdzie mogłaby otrzymać wsparcie. Co prawda słyszała o AA, ale nie sądziła, że tam mogłaby znaleźć pomoc dla swojej rodziny, a przede wszystkim dla ojca, którego nie potrafiła przekonać do leczenia. Pod koniec życia poszedł on w końcu na odwyk, ale był do tego stopnia uzależniony od alkoholu, że sam nie dawał sobie rady. Kilka razy miał też „wszywki”, ale to również nie pomagało. Przez chwilę nie pił, ale głód alkoholowy ponownie wpędzał go w picie. Później – jak opowiada Marta – wszywali mu już tylko placebo – lekarz stwierdził, że takim jak on nic już nie pomoże…

Ojciec Marty również nie miał łatwego życia. W wieku 3 lat stracił ojca, a jego matka przeszła udar mózgu i nie była w stanie sama się nim zajmować. Trafił do domu dziecka, co zdaniem Marty mogło przyczynić się do jego alkoholizmu. Dziewczyna wspomina go jako wrażliwego człowieka, który jednak nie potrafił ani radzić sobie ze swoimi problemami, ani o nich rozmawiać. Mimo to zanim w jej domu zaczął się koszmar, zawsze mogła na niego liczyć. Później zaczęły się kłamstwa i awantury. Przez pijaństwo taty odwróciła się od nich również większa część rodziny.

Po śmierci ojca zostały z mamą same. Marta odetchnęła i zaczęła w końcu żyć. Nie przechodziła jednak żałoby jak inni. – Kompletne niczego nie odczuwałam. Moja mama bardzo płakała, tęskniła, bo jednak to był mój ojciec i jej mąż. Mnie z jednej strony brakowało taty, a drugiej – cieszyłam się, że nie ma już z nami tego pijaka, jakim bywał. To było życie od jednej puszki piwa do następnej. – wyznaje.  

Życiowy przełom

Przez długi czas nie potrafiła przyznać się do tego, że jej ojciec był alkoholikiem. Gdy odszedł, poczuła ulgę, a wszystko stało się dla niej łatwiejsze. Później pojawiły się jednak wyrzuty sumienia, że nie potrafiła mu pomóc. Dlatego po ukończeniu liceum zaczęła studiować psychoterapię. Myślała, że wyleczy się z poczucia winy, które tak bardzo ją gnębiło. Studiów jednak nie ukończyła i przeniosła się na resocjalizację. Tam na jednych z zajęć dowiedziała się o czterech głównych rolach, jakie przyjmują dzieci alkoholików: dziecko-maskotka, bohater, niewidzialne dziecko i „kozioł ofiarny”. W każdej z nich odnalazła jakieś swoje cechy – być może dlatego, że była jedynaczką, pełniła wszystkie te funkcje. Gdy zdała sobie z tego sprawę, rozpłakała się. Wtedy też coś się w niej zmieniło.

Wcześniej nie sądziła, że syndrom DDA może jej dotyczyć – uważała, że to nie jej problem, że poradzi sobie sama i nikt nie jest w stanie jej pomóc. Myślała, że jest silna, bo przetrwała piekło, że nikogo nie potrzebuje i musi ten ciężar dźwigać sama. Chociaż od śmierci jej taty minęło kilka lat, to dopiero wtedy zaczęła przeżywać jakieś emocje. Wszystko wróciło i przybrało na sile, a to dla Marty było już zbyt wiele – załamała się. W końcu podjęła decyzję, aby porozmawiać z koleżanką, która miała za sobą podobne przejścia. To ona przekonała ją do pójścia na terapię. – Poszłam tam, ale początkowo wciąż powtarzałam, że nie jestem DDA i leczenie nie jest mi potrzebne. Pierwsze spotkanie konsultacyjne przepłakałam. Mówiłam terapeutce, że to nie mój problem, bo ojciec mnie nie bił, pił tylko w weekendy, nie byłam molestowana, miałam co jeść i w co się ubrać. Pomimo tego zdecydowała się jednak na kontynuowanie terapii. Z sesji na sesję poznawała kolejne mechanizmy, które kierowały nią w dzieciństwie. Zaczęła też powoli odzyskiwać kontakt ze swoimi emocjami. Z terapii indywidualnej przeszła na grupową, gdzie przekonała się, że nie jest sama ze swoimi problemami. Później powróciła jednak do spotkań indywidualnych, na których robiła największe postępy.

Udział w terapii zupełnie zmienił jej myślenie. Teraz odkrywa swoje uczucia, dowiaduje się jak je nazywać. Uczy się asertywności, na nowo poznaje samą siebie. Jej obecny związek jest również wynikiem dobroczynnego wpływu terapii. Wreszcie czuje się szczęśliwa – kocha i jest kochana. Marta wie, że to dopiero początek drogi, ale optymistycznie patrzy w przyszłość. – Czasem jeszcze czuję się gorsza przez moją przeszłość, ale wiem, że przez te doświadczenia jestem o coś bogatsza, czegoś się nauczyłam. Jest to jedna z lekcji życia. Tamten rozdział już się jednak skończył. Napłakałam się już w życiu i więcej nie chcę!

Rozmawiała: Monika Babula
Współpraca: Anna Góra, Zuza Lewandowska

fot. iStock

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *