„Problem współuzależnienia dotyczy głównie kobiet, ale to dlatego, że nasza kultura promuje taki model życia. Niezależnie od tego, jak nam się układa życie osobiste, dostosowujemy się do męża. Dziewczyny są bardziej posłuszne, a współuzależnienie to forma poddaństwa, uległości. Kobiety są wychowywane z myślą o tym, aby opiekować się innymi. (…) Mężczyźni są natomiast przygotowywani do osiągania sukcesów i dbania o swoje potrzeby, zwykle z czyjąś pomocą. Współuzależnienie jest tego przeciwieństwem. Kiedy kobiety ze skłonnością do współuzależnienia wiążą się z dojrzałymi i samodzielnymi mężczyznami, tworzą cudowny związek! Ale jeśli ta sama kobieta trafi na kogoś uzależnionego, kto nie będzie się z nią zbytnio liczył, to naturalne dla niej opiekowanie się drugim człowiekiem zmieni się w wyratowywanie go z kolejnych tarapatów.” – o wielu odcieniach współuzależnienia i drodze ku wyzdrowieniu rozmawiamy z Ewą Woydyłło, doktor psychologii i psychoterapeutką od lat zajmującą się leczeniem uzależnień.

 

Ewa Bukowiecka: Co jest według Pani sednem współuzależnienia?

Ewa Woydyłło-Osiatyńska: Miłość i bezradność. Jeśli kogoś kochamy i widzimy, że dzieje mu się coś złego – nieważne czy tą krzywdę wyrządza sobie sam, czy robi to ktoś inny – cierpimy.  Ponadto, bardzo się wstydzimy, kiedy mąż zasypia przy stole lub gdy załatwi się w spodnie, bo jest tak pijany. Myślimy wówczas: „Tak nie powinno być! Co innego lubić wino, szampana, kieliszek wódki do śledzia, ale żeby aż tak?! To jest paskudne”. Człowiek pod wpływem dużej ilości alkoholu zachowuje się źle, zawsze robi rzeczy, których nie zrobiłby na trzeźwo. Alkohol tak działa na korę mózgową, że hamuje dobre wychowanie, a często też zasady moralne. Wstydzimy się nie tylko tego, że nasz bliski pije, ale również tego, co wyrabia i dlatego chcemy to kontrolować. Planując życie z kimś, oczekujemy i mamy nadzieję, że wszystko, co nas dotyczy, będzie piękne, ładne i dobre – wyobrażamy sobie, jak będzie wyglądało nasze małżeństwo, rodzina, dom… I kiedy coś odstaje od tego wymarzonego wizerunku, bardzo wiele osób przyjmuje winę na siebie, często tylko dlatego, że ten, kto faktycznie zachowuje się źle, mówi: „To przez ciebie”. Wystarczy, że powie to raz i da tego dowody, np. stanie się agresywny… Pamiętajmy też, że można być współuzależnionym nie tylko wobec osób z nałogami, ale także np. w stosunku do własnych dzieci. Kiedy nastoletnia córka, która ma kłopoty w szkole, krzyczy: „Nienawidzę tego domu, bo matka nic, tylko gotuje!” albo „Nienawidzę tego domu, bo mama w ogóle nam nie gotuje” – widać jak na dłoni, że wykrzyczane powody złości nie są istotne. Córka po prostu ma problemy z nauką, więc obwinia najbliższą osobę o swoje kłopoty.

E.B.: Robi wszystko żeby móc nie uczyć się dalej…

E.W.: Tak i w ten sposób postępuje wielu z nas w najbardziej błahych sprawach. Kiedy kobiecie łamie się obcas obwinia władze miasta, że nie naprawiły chodników. Lubimy obwiniać. To odruch obronny. A osoby współuzależnione biorą te irracjonalne przewinienia na swoje barki. Uzależniony wmawia: „Ale ty jesteś koszmarna! Mam złamane życie przez ciebie. I dlatego piję.” Albo uzależnia się, bo po prostu popija, a kiedy bez alkoholu nie może już wytrzymać i sam źle się czuje, musi znaleźć powód. Więc najprościej pomyśleć: „To straszne mieć taką flądrę obok siebie. Roztyła się i nic tylko gotuje…”. Człowiek uzależniony nie pomyśli, że ona to robi dla niego. On pracuje i chodzi w białym kołnierzyku, ona mu prasuje koszule, ale on myśli: „Ależ ona jest nudna”. Alkoholizm to brzydka choroba. Jak zresztą wszystkie uzależnienia. Można się uzależnić od seksu, chodzić do agencji towarzyskich, mieć obsesyjną potrzebę rozładowywania stresu w jeden jedyny sposób. Dlaczego? „Przez to koszmarne życie – szef mnie gnębi, żona marudzi, dzieci tylko chcą, żeby im dawać pieniądze”. Człowiek się uzależnia, kiedy jest nieszczęśliwy.

E.B.: Wówczas szuka się prostych rozwiązań.

E.W.: Tak. I kiedy nauczymy się korzystać z jednego sposobu poprawy nastroju, już po nas. Alkoholik coraz bardziej się ukrywa i oddala od bliskich, żeby móc dalej sycić swój nałóg. Niektórzy porzucają rodziny, a osoby współuzależnione mimo wszystko się starają. Pilnują, sprawdzają… Współuzależnienie dotyka nie tylko współmałżonków, dzieci także. Co gorsza, nawet gdy dorosną i wyjdą z domu. Oto przykład: córka dzwoni do mamy i zamiast pochwalić się tym, co dobrego ją spotkało, pyta; „Jak tam ojciec? Jak wczoraj było?”. Albo do tej samej dziewczyny dzwoni mama i zamiast zapytać, co u niej słychać, mówi „Ty wiesz co Twój ojciec wczoraj zrobił?”. Uzależnienie i współuzależnienie są pod pewnymi względami podobne do siebie. On i one myślą o piciu, z tą różnicą, że on chce pić, a one żeby tego nie robił. Ale obsesja jest ta sama. Często tak jest, że dzieci z rodzin alkoholowych chcą udowodnić, że nie mają problemu i zostają prymusami albo zaczynają wszystko lekceważyć i sami szybko wpadają w nałogi. Bywa, że oddalają się i nie uczestniczą w życiu rodzinnym. Córki wcześnie wychodzą za mąż, żeby jak najszybciej uciec z domu, ale na domiar złego na męża wybierają kogoś podobnego do taty. I to mimo obietnic, że „nigdy w życiu”! Takie dziewczyny mają w sobie mnóstwo wstydu i nawet wówczas, gdy poznają kogoś naprawdę fajnego, niechcący sabotują tę relację. Dzieje się tak dlatego, że nie wierzą, że mogą się podobać, a nawet jeśli już nie mają wątpliwości, nie angażują się w znajomość, ponieważ są przekonane, że zostaną porzucone, gdy prawda o ich rodzinie wyjdzie na jaw.


E.B.: Czy można mieć jakieś naturalne tendencje do współuzależnienia?

E.W.: Takie tendencje zazwyczaj są pokłosiem wcześniejszych doświadczeń i nie trzeba wcale pochodzić z rodziny dysfunkcyjnej, aby takie doświadczenia zdobyć. Wystarczy, że mama mówi: „Tak hałasujesz, że przez ciebie boli mnie głowa”, „No i coś ty zrobił?! Teraz mam popsuty dzień!”, „Wpędzisz mnie do grobu!”. Takie uwagi słyszy się często. Mam trzyletniego wnuczka, z którym uwielbiam spędzać czas. Byliśmy niedawno w kawiarence dziecięcej. Przy stoliku obok siedziała gromadka młodych mam. Śmiały się, rozmawiały, a ich dzieci bawiły się wspólnie w salce obok. Jedna z nich, szczególnie wysmakowana, przyszła z córką, która była tak samo wystrojona, jak ona. Obie „zrobione” jak laleczki. Mama, za każdym razem kiedy dziewczynka robiła coś nie po jej myśli, np. brała łyżeczkę ze stolika lub nie chciała się bawić z dziećmi, mówiła do niej: „Asiu, mamusia cię nie będzie kochać!”. Ta dziewczynka nie ma ani alkoholizmu w rodzinie, ani też nikt jej nie bije, a jednak dostaje wyraźne sygnały, że mama woli swoje koleżanki, a córką zajmuje się tylko, kiedy chce ją ładnie ubrać. Słowa „chciałam coś dzisiaj zrobić i nie mogę przez ciebie. Nie będę cię kochać, jeśli postąpisz inaczej niż mówię” spowodują, że ta mała nabierze przekonania, że ma wpływ na nastrój i decyzje drugiej osoby. Asia będzie dorastać i jeśli coś w jej życiu się zmieni, np. zacznie wyjeżdżać na obozy, gdzie będzie wygrywać i przegrywać – zdrowo, fajnie – to być może wszystko jej się wymaże. Ale jeśli nic się nie zmieni, to może dorosnąć z tendencją do współuzależnienia, czyli do brania na siebie humorów drugiej osoby i odpowiedzialności za zachowanie innych.

E.B.: Takie słowa sugerują również, że na miłość trzeba zasłużyć.

E.W.: Owszem. Każde dziecko jest jakoś naturalnie wyposażone w poczucie, że jest ważne. A tu Asia chcąc przytulić się do mamy dostaje po łapach, więc może nabrać przekonania, że to, czego ona chce się nie liczy, bliskim trzeba dogodzić, miłość trzeba sobie zaskarbić, a czyjąś uwagę trzeba wymanipulować… Wtedy tą małą np. zacznie boleć brzuszek – mama natychmiast będzie się nad nią pochylać. A jak będzie starsza, zacznie chodzić na wagary albo wymiotować. Bo jest nauczona, że aby być zauważoną trzeba zrobić coś wyjątkowego. Dziecko wychowywane w ten sposób nauczy się manipulacji, brania na siebie odpowiedzialności za to, jak się czuje mama. A dzieci robią to bezwiednie – nie knują i nie robią niczego złośliwie. Jeśli więc Asia w dorosłym życiu trafi na człowieka, który obwini ją za swój zły nastrój, tak jak robiła to jej mama, będzie się wsłuchiwać co on mówi, domyślać, jakie on ma intencje. On będzie ją kochał, ale gdy się upije, powie jej: „No wiesz, jesteś tak ponura, że musiałem mieć jakąś przyjemność”. Wystarczy tyle. Ona dowie się, że przebywanie z nią nie jest przyjemnością i zacznie myśleć, co by tu zrobić, żeby następnym razem było lepiej. On znowu upije się na imprezie i będzie tańczył z innymi dziewczynami, a ona będzie stała w kącie ze łzami w oczach… Potem on powie: „Beznadziejna jesteś, wiesz?”. Jeżeli on nie zmieni zachowania, to ona będzie wokół niego tańczyć. Jeśli ktoś manipuluje to znaczy, że czuje lęk. Nie wyraża wprost, co go boli, tylko mówi: „Nie chcę zrobić mu przykrości”. Bo on wyjdzie i trzaśnie drzwiami, a idąc dalej – bo będzie pił… Lęk jest jądrem współuzależnienia.

E.B.: Czy terapia powoduje, że to błędne koło znika?

E.W.: Jeśli pójdą na terapię razem to jest na to szansa. Natomiast częściej bywa, że to kobieta idzie do terapeuty, ponieważ kobiety w ogóle są mniej zahamowane pod względem konfrontowania się z emocjami, mają więcej zdrowego rozsądku, nie mówiąc już o tym, że więcej rozmawiają o sobie i swoich zmartwieniach. Bywa niestety tak, że ludzie tkwią na terapiach dwa lata i nic się nie zmienia. „Dwa lata?” – pytam wtedy. „I co pani tam robi?” Słyszę odpowiedź, że rozmawiają o dzieciństwie… W moim przekonaniu, jeśli jest pożar to trzeba go ugasić, a dopiero potem naprawiać instalację elektryczną, a nie odwrotnie! Terapie uzależnienia i współuzależnienia są w Polsce na dobrym poziomie, ale zdarzają się osoby, które wykorzystują fakt, że pacjenci się wstydzą i zapraszają na spotkania indywidualne. Ja zawsze doradzam na początek 5 albo 10 mityngów Al-Anon – to nic nie kosztuje. Czasami żarówka w głowie zapali się od razu, dużo osób uczy się błyskawicznie, a terapia współuzależnienia jest właśnie uczeniem się m.in. o tym, czym jest alkoholizm. Ta choroba nie różni się tak bardzo od innych chorób psychicznych, których zresztą też do końca nie rozumiemy. Dlaczego schizofrenik widzi pająki albo słyszy głosy? Dlaczego dostał z telewizora komunikat, że ktoś go śledzi?… Alkoholizm też jest chorobą umysłu, z tym, że alkoholik uważa, że nie ma problemu, mimo że wszyscy widzą, że ma. To jest choroba umysłu, tyle tylko, że nie widzi się pająków, tylko się pije z przeświadczeniem, że to „żaden problem”.


E.B.: Cały czas rozmawiamy w takim kontekście: on-uzależniony, ona-współuzależniona. Czy bywa odwrotnie? Czy płeć ma jakiś wpływ na rozwój współuzależnienia?

E.W.: Mężowie współuzależniają się rzadziej, bo mężczyźni są inaczej wychowywani. Proporcje widać od razu na mityngu Al-Anon – jeden mężczyzna na dziesięć kobiet. I to będzie najprawdopodobniej ojciec albo syn alkoholiczki. Może wyjątkowo jakiś młody mąż, ale 45-letniego męża pani tam prawie nigdy nie uświadczy. Problem współuzależnienia dotyczy głównie kobiet dlatego, że nasza kultura promuje takie, a nie inne role rodzinne i społeczne. Niezależnie od tego, jak się układa życie osobiste, żona na ogół dostosowuje się do męża, a nie odwrotnie. Dziewczyny są bardziej posłuszne, a współuzależnienie to forma uległości. Kobiety są wychowywane do opiekowania się innymi. Nikt nie powie małej dziewczynce: „słuchaj, ważniejsze jest żebyś się teraz pobawiła, a twój brat tymczasem sprzątnie, pozmywa, pościele, popierze…”. Dziewczynki raczej słyszą: „Pomożesz mi, a jak ci zostanie trochę czasu możesz się pobawić”. A do synka mówi się: „Nie przeszkadzaj nam w kuchni, idź graj w piłkę.” Mężczyźni są więc przygotowywani do dbania o swoje potrzeby, a współuzależnienie jest tego zaprzeczeniem. Kiedy kobiety ze skłonnością do współuzależnienia wiążą się z dojrzałymi mężczyznami, a nie egocentrycznymi narcyzami, tworzą cudowny związek! To, co ta kobieta daje wtedy mężczyźnie jest pięknym aktem miłości. Ale jeśli ta sama kobieta trafi na kogoś uzależnionego, kto uważa, że zadaniem kobiet jest wyłączne dbanie o innych, to naturalne dla niej opiekowanie się drugim człowiekiem stanie się w tym wypadku wyratowywaniem go z kolejnych tarapatów. Moment, w którym osoba uzależniona nie radzi sobie ze sobą, to jednocześnie moment, kiedy opiekuńczość osoby współuzależnionej zamienia się w nadopiekuńczość.

E.B.: Taka relacja funkcjonuje jak system naczyń połączonych. Aby chronić swoje samopoczucie osoba współuzależniona będzie robić wszystko, żeby uzależniony czuł się dobrze, ponieważ nieświadomie bierze na siebie negatywne emocje uzależnionego. W ten sposób powstaje lustrzane odbicie jego stanu emocjonalnego…

E.W.: Dokładnie tak. Na warsztatach dla współuzależnionych wypisujemy na tablicy uczucia alkoholika, kiedy on się upija, ma kaca, spotykają go różne niepowodzenia – są tam złość, poczucie winy, poczucie małej wartości, wstyd, zdenerwowanie, frustracje… Potem wypisujemy, co w podobnych sytuacjach czuje osoba współuzależniona. Okazuje się, że to są identyczne uczucia, a więc jest wściekła, smutna, ma żal, pretensje, poczucie winy, czuje wstyd, frustrację, bezsilność… Oboje obwiniają wszystkich dookoła – ona kolegów, wojsko, jego rodziców, a on ją. Oboje żyją w jednym piekle. Jednak trzeba wyraźnie podkreślić, że współuzależnienie współuzależnieniu nie jest równe.

E.B.: Co to znaczy?

E.W.: Są osoby, które odnajdują w sobie rysy współuzależnienia, żyją w związku toksycznym, ale z jakiegoś powodu funkcjonują sprawnie. Owszem, od czasu do czasu ponoszą konsekwencje czyjegoś nałogu, ale generalnie zajmują się swoim życiem, rozwijają się i mają uśmiech na twarzy. Współuzależnienie ma różne odcienie. To nie musi być zawsze brutalne i dramatyczne, jak agresywny alkoholizm z „niebieskiej linii”. Czasami uzależniony to pan doktor, który często bywa przymulony, a jego żona nie zamierza go zostawiać. Kocha go i twierdzi, że to najwspanialszy człowiek w jej życiu. Jest współuzależniona, bo trochę się zajmuje tym, by on mniej pił, ale nie ogranicza to jej rozwoju. Oczywiście byłaby szczęśliwsza, gdyby obok niej był zdrowy człowiek, ale trudno. Niejedna matka, która rodzi dziecko z porażeniem mózgowym, ma depresję, częste są wtedy próby samobójcze. Ale zdarzają się też osoby, które uczą się radzić sobie z problemem w taki sposób, że wygospodarowują na niego kawałek swojego życia. Nie wpadają w depresję, a straty emocjonalne związane z trudną sytuacją nadrabiają w inny sposób. Jest też rodzaj współuzależnienia polegający na tym, że tkwimy w toksycznym związku, ale nie jest to wstydliwie skrywanym sekretem.


E.B.: We wszystkich tych rodzajach współuzależnienia kluczowym elementem jest pozostawanie – mimo strat – w związku z osobą uzależnioną.

E.W.: Z niektórych związków w ogóle nie ma wyjścia – np. w sytuacji, w której uzależnił się syn, albo jeżeli naprawdę kocha się męża-alkoholika. Można się upierać, żeby tego człowieka zmienić, ale można też w pewnym momencie zarzucić bezowocne próby i energię zużywać na coś innego. Znałam kobietę, która cztery lata chodziła po poradniach, żeby uratować męża. Uratowała, on skutecznie przestał pić. Ona jednak nie zrobiła kroku naprzód. Nie mówiła tego głośno, ale jej podświadomym marzeniem było to, żeby on powrócił do picia, bo wtedy ona byłaby tą lepszą. Terapia jest potrzebna, żeby wyzbyć się wstydu, braku poczucia własnej wartości, poczucia winy i defetyzmu, czyli przekonania, że mnie nic dobrego nie może spotkać. Natomiast uwolnienie się od nadkontroli jest kwestią dyscypliny. Odpowiednim słowem na określenie leczenia współuzależnienia jest psychoedukacja. Taką osobę trzeba przekonać, że nie jest winna  tego, że ktoś bliski wpadł w nałóg. Podobnie jak w przypadku osób uzależnionych – dla współuzależnionych wskazana jest terapia grupowa. W grupie łatwiej przekonać się, że problem dotyczy wielu ludzi, którzy w podobnych sytuacjach przeżywają podobne problemy. W grupie również łatwiej uczyć się od innych, jak postępować w najtrudniejszych momentach.

E.B.: A czy można wyjść ze współuzależnienia, kiedy wciąż jest się w zasięgu manipulacji drugiej osoby?

E.W.: Oczywiście. Dostaję maile od wielu osób, których życie zmieniło się, gdy usłyszały lub przeczytały jakieś jedno zdanie… Wyrwanie się ze współuzależnienia obrazuje przykład wielu osób z rodzin alkoholowych z syndromem DDA, które okazały się niezwykle zahartowanymi ludźmi świetnie radzącymi sobie w dorosłym życiu mimo złego dzieciństwa. Oni tyle przeszli w dzieciństwie, że dorosłość to dla nich pestka! Nawet jeżeli po latach od przykrych historii rodzinnych czujemy się odpowiedzialni za rodziców, to czy to wynika ze współuzależnienia? Niekoniecznie, bo czujemy się często odpowiedzialni za rodziców choćby ze względu na fakt, że się starzeją. Jest również wiele przykładów trwania toksycznej relacji już bez alkoholu. Kiedy alkoholik idzie się leczyć i trafia na terapię, która uczy jedynie jak przetrwać, to niewiele się zmieni… Prawdziwe trzeźwienie polega na tym, że alkoholik wyzwala się z poczucia winy, wstydu i bezwartościowości. Trzeźwy alkoholik, nawet jeżeli kiedyś pił dwadzieścia lat, nie powinien zamieniać się w podnóżek za dawne wykroczenia; powinien sobie wybaczyć, bez względu na to, jak traktują go inni. Pomagają w tym kroki AA. Jesteś uzależniony, więc akceptujesz, że to jest choroba, przyjmujesz za to odpowiedzialność. Kroki 8 i 9 mówią, że zadośćuczyniliśmy tym wszystkim, których skrzywdziliśmy. Jeśli zastosuje się w praktyce program AA, to można zacząć żyć jak zdrowy człowiek. Osoby współuzależnione mogą mieć problem z wybaczeniem doznanych krzywd. Czasem mówię pół-żartem pół-serio: „Jeśli tak strasznie nie możesz mu wybaczyć, to powiedz mu, żeby coś ci kupił, np. futro. On nie może cofnąć czasu, może co najwyżej zadośćuczynić. Podpowiedz mu, jak ma to zrobić.”

E.B.: Jak się bronić przed nawrotem współuzależnienia?

E.W.: Nie bronić się w ogóle. Ochrona przed powrotem do starych zachowań jest jak noszenie okularów. Od kiedy zdiagnozowano u mnie wadę wzroku, która wymaga korekcji, noszę okulary. I tak samo jest ze współuzależnieniem. Wada jest, chociaż jej nie widać. Można dobrze widzieć, ale trzeba założyć okulary. Jeśli o tym zapomnimy, możemy wiele przegapić! A wystarczy nauczyć się nosić okulary i o tym pamiętać. Współuzależnienie to potrzeba kontroli nad drugą osobą, a wychodzenie z niego to branie odpowiedzialności przede wszystkim za siebie, nie za innych.

E.B.: Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Ewa Bukowiecka
fot. iStock


Ewa Woydyłło-Osiatyńska
jest doktorem psychologii i od lat zajmuje się leczeniem uzależnień. Od 1989 roku kieruje w Fundacji Batorego programem edukacji nt. uzależnień w Polsce i za granicą. Autorka wielu książek, m.in.: „Wybieram wolność, czyli rzecz o wyzwalaniu się z uzależnień”, „Zaproszenie do życia”, „Podnieś głowę”. Ukończyła historię sztuki na Uniwersytecie w Poznaniu i dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Wykształcenie psychologiczne zdobyła w Antioch University w Los Angeles, doktorat z psychologii obroniła na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Otrzymała też wiele odznaczeń za osiągnięcia w dziedzinie terapii i profilaktyki uzależnień.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *