Gry komputerowe to nie tylko zabawa dla dzieci czy sposób spędzania czasu przez młodych ludzi. Obecnie zajmuje się nimi coraz więcej osób dorosłych i to nie tylko, aby czerpać przyjemność z samego grania – stają się one bowiem dyscypliną sportową, obiektem badań kulturowych czy też źródłem zarobków. Oprócz edukacyjnych, estetycznych i rozrywkowych walorów, towarzyszy im jednak szereg czynników uzależniających… O rodzajach gier, ich zaletach i wadach oraz potencjale uzależniającym zarówno wobec tych młodszych, jak i starszych, rozmawialiśmy z Remigiuszem „Rockiem” Maciaszkiem – jednym z najbardziej znanych polskich blogerów zajmujących się grami komputerowymi. 

 

Zuza Lewandowska: Czy mówiąc o grach możemy przeprowadzić jakąkolwiek ich klasyfikację, wyszczególnić jakąś specyfikę konkretnych ich gatunków? Aktualnie dużą furorę robią na przykład tzw. gry przeglądarkowe…

Remigiusz „Rock” Maciaszek: Oczywiście można wyróżnić kilka rodzajów gier, ale w tym przypadku myślę, że istotne są dwie podstawowe kategorie. Pierwszą stanowią gry przeznaczone dla graczy, czyli osób które wiedzą, że grają, drugą natomiast są gry dla cywili, którzy z faktu grania nie do końca zdają sobie sprawę. I często gry przeglądarkowe, czyli np. te, które są organizowane wokół Facebooka, mają właśnie taką specyfikę. Bawi się w nie wiele osób, nie do końca uświadamiając sobie fakt, że są graczami, a tym bardziej to, że są od nich uzależnieni. Ewentualnie mogą sobie zdawać sprawę z tego, że uzależniają się od jakiegoś konkretnego tytułu, który zajmuje im bardzo dużo czasu, ale to są kwestie indywidualne, ponieważ każdy z nich zapewne wybiera dla siebie coś innego.

Z.L: Mają one zatem dość uzależniający potencjał…

R.R.M: Jest w nich kilka czynników uzależniających. Po pierwsze jest to sama rozgrywka, która jest pociągająca i ciekawa, a po drugie sam fakt, że ma ona miejsce w przestrzeni społecznej, np. portalu społecznościowego, jakim jest Facebook i możemy porównywać swoje osiągnięcia z innymi użytkownikami i znajomymi. A my – jakby nie patrzeć –  jesteśmy zwierzętami stadnymi.

Z.L.: I dużo osób bawi się w te gry?

R.R.M.: Kiedyś moja znajoma przeprowadzała badanie, pytając ludzi, w co grają. Co ciekawe, większość z nich odpowiadała, że nie gra, dopóki nie usłyszeli tytułu facebookowej gry, w którą bawią się regularnie. Więc jest bardzo szeroka grupa grających, z których niewiele osób przyznaje się do tego, że gra i ma świadomość tego, że gra.

Z.L.: Głównym czynnikiem uzależniającym jeśli chodzi o gry przeglądarkowe jest aspekt społecznościowy. Czy to samo może dotyczyć gier strategicznych, w które też nadmiernie angażuje się wiele osób? I co to znaczy, że „rozgrywają się one w czasie rzeczywistym”?

R.R.M.: Stwierdzenie, że odbywają się one w czasie rzeczywistym jest mocnym uproszczeniem. Większość gier strategicznych ma właściwie ten sam schemat – wszystkie składają się z segmentów, które musimy odwiedzać w określonym czasie. Mamy jakieś miejsce – czy to w mieście czy w kosmosie – w którym budujemy tzw. bazę i między momentem rozpoczęcia budowy konkretnego budynku a momentem jej zakończenia musi upłynąć określony czas – na początku są to sekundy, później minuty, a potem godziny i dni. Krótko mówiąc, ktoś kto jest zaangażowany w taki świat wie, że np. za trzy godziny musi usiąść do komputera, ponieważ jakiś budynek mu się pojawi i będzie mógł podjąć strategiczną decyzję dotyczącą tego, w którą stronę tę bazę rozbudować. Zabudowań z dnia na dzień przybywa i po pewnym czasie powstaje taki harmonogram, według którego zaczynamy funkcjonować, na zasadzie: muszę usiąść do tej gry, powiedzmy o 3 w nocy, bo o tej godzinie kończy mi się jakiś cykl produkcyjny i należy podjąć następne decyzje. Nie mogę tego odłożyć w czasie, ponieważ będę w związku z tym opóźniony w porównaniu do innych graczy, którzy wstali o jakiejś tam godzinie. Reasumując, musimy regularnie wracać do tego świata, po to, aby móc aktywnie uczestniczyć w rozgrywce. A więc ona odbywa się w czasie rzeczywistym, ale nie angażuje nas do tego stopnia, że siedzimy cały czas w tej grze. Mimo wszystko staje się ona jednak częścią naszego funkcjonowania. Musimy co chwilę angażować nasz czas, aby do tej gry wejść i bardzo często jest tak, że ludzie budują swój dzienny harmonogram w oparciu o to, co dyktuje im gra i to jest największy problem. Podporządkowujemy grze nasze życie rodzinne i obowiązki zawodowe, co zaczyna się robić kłopotliwe, bo to bardzo silnie uzależnia i ciężko się z tego wyrwać.

Z.L.: Czy tylko grami strategicznymi rządzi taki schemat?

R.R.M.: Grom RPG towarzyszy dokładnie ten sam mechanizm. To są gry Role Playing Game wywodzące się z gier fabularnych, przy których siedziało się z innymi osobami w pokoju i odgrywało jakieś sceny. W RPG chodzi o rozwijanie tego, w co jesteśmy zaangażowani i jeżeli w naszym przypadku jest to prowadzenie jakiejś postaci w grze to rozwijamy ją, poprawiamy jej siłę, zręczność, wytrzymałość. Podobnie jak w grach strategicznych, gdzie mamy do czynienia z bazą, rozwijamy poszczególne budynki, aby osiągnąć dobre wyniki. Wszystko jednak sprowadza się do jednego mianownika. Świadomość tego, że to nad czym pracujemy staje się coraz doskonalsze, dodatkowo nas wciąga i chcemy jeszcze więcej czasu poświęcić tej zabawie, bo wiemy, że to się opłaca. W świecie gry ma to widoczne skutki – mamy więcej budynków, lepszą obronę –  jesteśmy silniejsi, więc inni gracze nie mogą się z nami równać. I to, że uzyskujemy taki efekt, sprawia dużo przyjemności, dlatego chcemy wciąż do tego wracać. Moim zdaniem to jest właśnie ten podstawowy czynnik uzależniający, o którym mało kto mówi.


Z.L.: Czy w takim razie tę przyjemność zawsze musimy przypłacić nałogiem?

R.R.M.: Na szczęście nie, a z gier, które są sposobem spędzania wolnego czasu, płynie też wiele korzyści! To jest ten rodzaj rozrywki, który charakteryzuje się dużą aktywnością, wbrew temu co się mówi. Podczas grania z reguły siedzi się w fotelu, chociaż są też gry, które wymagają aktywności ruchowej, jak np. w nowszych konsolach, gdzie trzeba pomachać rękoma lub udawać, że się biega. Grając, wykonujemy czynności, które wymagają logicznego myślenia, zręczności czy też refleksu. Nasz mózg jest cały czas stymulowany i to na zupełnie innej zasadzie niż podczas oglądania filmów czy bezmyślnego przeklikiwania kanałów w poszukiwaniu czegoś, co nas zaciekawi. Jeżeli jednak ta stymulacja odbywa się kosztem pewnych rzeczy, z których rezygnujemy na rzecz grania, co uniemożliwia nam normalne funkcjonowanie, to wtedy zaczyna się problem…

Z.L.: Kogo najczęściej ten problem dotyka? Młodszych czy starszych?

R.R.M.: Prawdę powiedziawszy wiek nie ma tu znaczenia. Problem uzależnienia dotyka ludzi niezależnie od wieku i jeżeli chodzi o gry, to jest dokładnie tak samo. W przypadku uzależnienia od gier częściej mówi się o dzieciach, ponieważ ludzie dorośli rzadziej interesują się tym światem. Moje pokolenie – a mam 37 lat – urodziło się w świecie, w którym gry nie były stałym elementem rozrywki. Ciężko więc analizować rozkład wiekowy osób uzależnionych od gier, skoro osoby starsze nie miały do nich dostępu i granie do dziś nie mieści się w kręgu ich zainteresowań. Aktualnie są one rodzajem używki, do której dostęp mają już dzieci, a co więcej – dostęp ten jest społecznie akceptowany. Dzieci są podatne na uzależnienia tak samo jak dorośli, dlatego też rodzice powinni monitorować zachowanie dziecka oraz zwracać uwagę na to, do jakiego stopnia gry zastępują mu inne czynności. Jednak ja osobiście ufam, że taka forma rozrywki stymuluje do rozwoju bardziej niż inne aktywności, które dzieci podejmują. Być może jest też tak, że młodsze pokolenie, łatwiej niż starsze, potrafi wypracować kompromis pomiędzy tym, co robi w świecie wirtualnym a tym, co dzieje się w świecie rzeczywistym. Natomiast dorośli, którzy „wpadają” do świata gier, często nie zdają sobie sprawy z tego, jakie pułapki tam na nich czyhają i – bez zastanowienia się nad skutkami – mogą dużo łatwiej i głębiej w niego wejść. A dziecko, które gra, od początku spotyka się z konsekwencjami swoich decyzji – jeśli gra za dużo, to rodzice są źli lub ma problemy w szkole. Ogólnie rzecz biorąc myślę, że zagrożenie zarówno dla dzieci, jak i dorosłych, jest takie samo. Każda rozrywka w zbyt dużych ilościach nie jest korzystna, a gry specjalnie nie różnią się pod tym względem od innych tego typu rzeczy.

Z.L.: A dlaczego tak bardzo wkręcamy się w nadmierne korzystanie z rozrywek? Czy wchodząc w świat gry uciekamy w pewien sposób od rzeczywistych problemów, jakiś przykrych stanów emocjonalnych czy przeżyć?

R.R.M.: Każdy podchodzi do tego indywidualnie, ale nie wydaje mi się, aby gry były ucieczką przed problemami świata zewnętrznego. Minęły już czasy, kiedy gry alienowały, a ludzie, wchodząc w świat gry totalnie odcinali się od otoczenia. To się zdarzało kiedyś, ponieważ gry nie były tak powszechne. Teraz stały się na tyle popularne i rozpoznawalne, że wręcz przeciwnie – stają się łącznikiem. Aktualnie ludzie bardzo często dzielą tę samą rozrywkę, czyli np. grają w tę samą grę i dzięki temu mają tematy do rozmowy, których wcześniej nie mieli. Dla osób, które są odcięte od otoczenia i mają problemy z nawiązywaniem znajomości, gry stały się oknem na świat, umożliwiając kontakt z innymi ludźmi. Kontakt „nierzeczywisty” jest łatwiejszy, bowiem nie pokazujemy tych cech, których w sobie nie lubimy. Poznajemy ludzi w świecie wirtualnym, który nie jest taki niepewny i w którym nie czujemy się np. nieśmiali. A potem bardzo łatwo przenieść te znajomości do świata rzeczywistego, ponieważ nie przeszkadzają nam już te rzeczy, które w normalnym początkowym kontakcie stanowiłyby barierę. Oczywiście trzeba przy tym pamiętać, że poznawanie ludzi przez Internet bywa niebezpieczne, ale to zagrożenie nie wynika z gier, tylko z samej specyfiki internetowego kontaktu, co jednak nie zmienia faktu, że społecznościowa wartość tej rozrywki pozwala na łatwiejsze nawiązywanie znajomości.

Z.L.: Jest Pan osobą na co dzień zajmującą się grami. Czy zdarzyło się kiedyś, że wciągnął się Pan w zabawę na tyle, że poczuł się zagrożony?

R.R.M.: Rzeczywiście były gry, przy których spędzałem mnóstwo czasu, czasami rezygnując też z innych czynności, które być może były ważniejsze. Zawsze jednak starałem się wokół swoich zainteresowań budować coś wartościowego, co miałoby przełożenie na świat rzeczywisty. Więc jeżeli w moim przypadku można mówić o uzależnieniu to raczej nie od samej gry, ale od całej tej otoczki – mojej pracy, czyli tego, czemu poświęcam się w życiu. Jeżeli chodzi o samo granie, to zawsze uważałem, że mam do niego zdrowy stosunek i nigdy nie miałem takiej sytuacji, że odraczałem moje życiowe decyzje, ponieważ musiałem pograć. Jestem człowiekiem, który interesował się grami od dziecka i wydaje mi się, że dzięki temu udało mi się wyrobić w sobie pewne porozumienie miedzy światem gier a światem rzeczywistym, znaleźć pewną równowagę między jednym a drugim.

Z.L.: Jak zatem znaleźć tą równowagę? Jak można racjonalnie korzystać z gier?

R.R.M.: Każdy indywidualnie podchodzi do tego, jak należy dysponować swoim czasem. Ja mam bardzo komfortową sytuację, ponieważ to jest moja praca i każda godzina spędzona w grze przynosi mi korzyści. Tak naprawdę jestem fatalnym przykładem do tego, aby odpowiadać na to pytanie, bo jeżeli jakaś gra mnie wciąga, to daję się ponieść i mogę to zrobić, ponieważ wiem, że kiedy przejdę tę grę albo mi się ona znudzi, to będę w stanie to wykorzystać, obrócić w jakąś sensowną działalność. Ja angażuję się całym sobą, a to nie jest warte polecenia osobie, która nie zajmuje się grami zawodowo.


Z.L.: Co w takim razie powinni robić rodzice, aby ich dziecko zbyt mocno nie wkręciło się w grę?

R.R.M.: Moja rada jest bardzo prosta. Rodzic musi poświęcać swój czas dziecku i znaleźć na to taki sposób, aby dziecko miało z tego satysfakcję. A często tego czasu brakuje, bo praca, dom i mnóstwo rzeczy na głowie, więc komputer i telewizor stają się takimi „elektronicznymi nianiami”, dzięki którym dorośli mają spokój i mogą robić swoje. I potem nagle budzą się i mówią: „o kurczę, niedobrze, dziecko jest już uzależnione i co tu robić”. Więc później muszą odpokutować za to, że wcześniej nie mieli dla niego czasu, ponieważ pracowali, a dziecko było zajęte komputerem, gdy oni cieszyli się z tego, że siedzi cicho i spokojnie. Tak naprawdę to my sami wysyłamy dziecko do wirtualnego świata, żeby nam nie przeszkadzało, tak więc to, że ono tak głęboko wchodzi w świat gier jest konsekwencją decyzji dorosłych. Dziecko samo nie kupuje sobie telefonu komórkowego, tabletu czy komputera. Czasu, który należy poświęcić dziecku nie da się zastąpić czymś innym i jeżeli nie zrobimy tego wystarczająco szybko, to później potrzeba go o wiele więcej, aby wyciągnąć je ze świata, w który sami je wprowadziliśmy.

Z.L.: A jak można je z niego wyciągnąć?

R.R.M.: Według mnie najgorszym sposobem jest zabranie dziecku komputera i dostępu do Internetu, bo odbieramy mu możliwość porozumiewania się z rówieśnikami na tym samym poziomie. Jeżeli nasze dziecko nie korzysta z tych samych rozrywek co rówieśnicy, to wówczas ma z nimi utrudniony kontakt. Tak więc nie można go tego pozbawiać. Bardzo często spotykam się z takimi stwierdzeniami, że: „moje dziecko nie ogląda telewizji, bo to jest niedobre, tylko sobie rysuje w książeczkach; a moje dziecko nie gra na komputerze, bo to może uzależnić”. A społeczne konsekwencje takich zachowań potrafią być dla dziecka straszne, ponieważ wówczas nie porozumiewa się ono z rówieśnikami tym samym językiem. Świat jest taki, jaki jest i musimy czasem pogodzić się z tym, że to, co nie wzbudza naszego zainteresowania jako rodzica i wydaje nam się nieodpowiednie dla dziecka, ma także inne oblicze: może być korzystne na zupełnie innym poziomie. Oczywiście pod warunkiem, że nie burzy to normalnego, codziennego funkcjonowania.

Z.L.: I tak jest z grami?

R.R.M.: Tak, gry mają tę korzyść. Aktualnie są one już chlebem powszednim dla dzieci, które rozumieją ich język i posługują się nim między sobą. Gry są więc potrzebne ze społecznego punktu widzenia. Ale, o czym należy pamiętać, to że warto też szukać z dzieckiem wspólnych momentów. Ja np. często gram z moim synem, dzięki czemu nie tylko razem wchodzimy do świata gry, ale także wzmacniamy między nami komunikację, która jest obecna także podczas innych aktywności, które razem wykonujemy, np. kiedy uczymy się pisać, to już wiemy, jak ze sobą rozmawiać. Ostatnio nawet syn zaskoczył mnie, bo kiedy uczyliśmy się literek, powiedział, że to jest nawet fajniejsze niż granie. Dlatego też myślę, że właśnie dzięki temu, że mam z nim nić porozumienia na poziomie gier, to mamy również dobry kontakt na zupełnie innej płaszczyźnie i potrafię go zainteresować także innymi rzeczami. Świat gier jest więc czymś, czego dziecko i jego rówieśnicy są w dzisiejszym świecie częścią, dlatego warto, aby rodzić również w nim uczestniczył.

Z.L.: Czy Pana zdaniem stwierdzenie, że „gra może zastąpić całe życie” jest wyolbrzymione?

R.R.M.: Oczywiście, że takie wypadki się zdarzają – pytanie, co jesteśmy w stanie z tym zrobić. We współczesnym świecie gry są nie tylko rozrywką, ale również sportem i sposobem na zarabianie pieniędzy, więc można sobie wokół nich zbudować życie. Ale oczywiście mogą też zniszczyć życie. I zdarzają się takie przypadki, zwłaszcza w Azji, że ludzie umierają z wycieńczenia przed komputerami. To są wyjątkowe i bardzo rzadkie sytuacje, ale mimo że dużo się o nich mówi w mediach, to jednak nie są normą. Ja spotkałem w swoim życiu mnóstwo ludzi, którzy zajmują się grami – są to normalni, rozsądnie myślący młodzi ludzie – ale nie odnotowałem w swoim najbliższym otoczeniu tak drastycznych przypadków. Wierzę jednak w to, że nawet jeżeli człowiek zagubi się w świecie gier, to w końcu przytrafi mu się jakaś ekstremalna sytuacja, która go ocuci.

Z.L.: Dziękuję za rozmowę!

Rozmawiała Zuza Lewandowska

fot. iStock

Remigiusz „Rock” Maciaszek – vLoger, bloger, dziennikarz zajmujący się grami wideo, kinem, książkami oraz wieloma innymi aspektami życia. Pisał m.in. dla Gry-Online.pl oraz Gameplay.pl. Prowadzi dwa ogromne kanały na YouTube, stronę jarock.pl i kilka fanpage’y na Facebooku zrzeszających gigantyczną społeczność graczy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *