„Obecnie obserwuje się zjawisko alkoholizmu „przy okazji”. Zwłaszcza wśród wysokofunkcjonujących alkoholiczek, które nie piją na smutki, z bezsilności, problemów czy deficytów. Nie robią tego nawet dla haju, tylko „bo tak”. Często prowadzę terapię ciekawych, młodych dziewczyn około 30-stki, które dobrze funkcjonują, ukończyły studia, zajmują wysokie stanowiska w korporacjach. Z naszej rozmowy nierzadko wynika, że w innych czasach, w innej rzeczywistości, te kobiety nigdy nie sięgnęłyby po alkohol, a dziś piją. I właściwie nie wiedzą dlaczego, bo wcale nie chciały pić. Tak jakoś wyszło… bo taka jest dziś kultura” – tłumaczy w naszej rozmowie Anna Prokop, specjalista terapii uzależnień i współuzależnienia w trakcie certyfikacji.

 

Dorota Bąk: Od niedawna mówi się o wysokofunkcjonujących alkoholikach. Czy to jest nowe zjawisko i zmieniło w jakiś sposób podejście terapeutów do alkoholizmu i leczenia?

Anna Prokop: Termin „wysokofunkcjonujący alkoholik” faktycznie jest dość nowy, jednak trzeba pamiętać, że alkoholicy wysokofunkcjonujący byli zawsze. Tworzenie takiej klasyfikacji na pewno zmienia nasze podejście. Bo o ile choroba alkoholowa u każdego jest jednakowa – mamy do czynienia z tymi samymi mechanizmami – o tyle w przypadku osób wysokofunkcjonujących inne są jej uwarunkowania. Dlatego nie można do wszystkich alkoholików podchodzić jednakowo. Należy dobierać takie metody terapeutyczne, które pozwolą do tej grupy lepiej docierać. Z moich obserwacji wynika, że wysokofunkcjonujące alkoholiczki nie są osobami słabymi, które w dzieciństwie miały dużo deficytów. Wręcz przeciwnie – miały zaspokajane potrzeby i to dosyć szeroko. To są osoby, które często wychowywały się w bardzo dobrych warunkach społecznych, rodzinnych, materialnych, są dobrze wykształcone i przygotowane do życia. Stosowanie w ich przypadku tego samego systemu, jak u osób z marginesu czy o niższym statusie, nie ma sensu. Bo jeśli wysokofunkcjonująca kobieta przyjdzie na wizytę, a ja zacznę jej mówić np. o asertywności, to ona spojrzy na mnie i spyta „Po co mi to pani mówi?”. Te kobiety często mają ukończone specjalistyczne warsztaty, zajmują kierownicze stanowiska, są nauczycielkami, wykładowczyniami, i w jednym palcu mają umiejętności społeczne. To jest paradoks, bo w ich przypadku nie trzeba wcale wzmacniać tej ich wewnętrznej siły, a wręcz przeciwnie – w delikatny sposób pokazać im, że przyznanie się do ludzkiej twarzy i obniżenie poziomu perfekcjonizmu oraz presji na siebie, mogą odmienić ich życie, a nawet je uwolnić. Takie kobiety często nie dają sobie prawa do bycia po prostu człowiekiem. Nie pozwalają sobie na smutek, miękkie uczucia czy poniesienie porażki. Jedno z głównych zdań, jakie te osoby powtarzają na terapii, to: „Nie mam prawa do błędu”.

D.B.: W takim razie skąd u nich problem alkoholowy? Czy to może być tak, że wysokofunkcjonujące kobiety, które wpadają w sidła choroby, nie są w stanie sprostać stawianym im wymaganiom?

A.P.: Różnie to bywa, ale na pewno jest też tak, jak Pani mówi. To, co ja obserwuję w kontekście wysokofunkcjonujących alkoholiczek, to alkoholizm „przy okazji”. Często prowadzę terapię ciekawych, młodych dziewczyn około 30-stki, które dobrze funkcjonują, ukończyły studia, zajmują wysokie stanowiska w korporacjach. Nierzadko z naszej rozmowy wynika, że w innych czasach, w innej rzeczywistości, te kobiety nigdy nie sięgnęłyby po alkohol, a dziś piją. I właściwie nie wiedzą dlaczego, bo wcale nie chciały pić. Może zrobię jakąś rewoltę tym stwierdzeniem, ale moim zdaniem duża część wysokofunkcjonujących alkoholiczek nie pije na smutki, z bezsilności, problemów, trudności czy deficytów. Nie robią tego nawet dla haju, tylko „bo tak”. Bo taka jest teraz kultura: spotykania się, umawiania, relacji międzyludzkich przy alkoholu. W mojej pracy często słucham dziewczyn, które pracują w korporacjach. W ich środowisku właściwie codzienne odbywa się jakieś spotkanie po pracy – na piwo, wino. Z nutką dekadencji, polotu, pije się też inne bardzo drogie trunki… Później taka kobieta przychodzi do mnie i mówi, że nie wiedziała. Zastanawia się, dlaczego ją to spotkało i jest zdzwiona, że się uzależniła. Nie mówię oczywiście, że tak jest w przypadku wszystkich, bo jest i druga grupa wysokofunkcjonujących alkoholiczek, które piją z powodu zmęczenia. Nie da się przecież przez cały czas funkcjonować na tak wysokich obrotach. Często mam kontakt z kobietami, które się „zażynają”, mordują. Odreagowywanie alkoholem szybko prowadzi w ich przypadku do problemów, zwłaszcza że osoby z tak dużą presją, sztywnością, nieumiejętnością odpoczywania na trzeźwo i troszczenia się o siebie nie znają granic, a ich tolerancja na wysiłek jest tak wysoka, że dopiero alkohol daje im luz, relaks. To jest niesamowicie niebezpieczne, ponieważ jest dla tych osób nagradzające.

D.B.: Mówiła pani, że mechanizmy są takie same, ale czy w przypadku wysokofunkcjonujących osób można wskazać na jakieś specyficzne cechy uzależnienia?

A.P.: Kiedy choroba się rozpoczyna, a człowiek zaczyna się uzależniać, to obojętnie, czy jest się z tzw. marginesu, czy z wyżu i wysoko funkcjonuje, mechanizmy absolutnie są takie same. Umysł pracuje na użytek choroby. Gdzieś w tym człowieku tworzy się jakby druga osoba. Natomiast cechy, które ja na co dzień obserwuję u wysokofunkcjonujących alkoholiczek to na pewno trudność w identyfikacji z problemem, w dostrzeżeniu konsekwencji, oraz butność. Te kobiety mają ogromny problem z radzeniem sobie z porażką, bezsilnością. Takim osobom jest o wiele trudniej, ponieważ one bardzo długo nie dostrzegają, że są chore. Wpływa na to ich status społeczny – częściej mają możliwość „zatuszowania” konsekwencji. Trochę wygląda to tak, jakby same były uzależnione, a jednocześnie podtrzymywały u siebie tę chorobę. To jest paradoks, ale w przypadku osób niskofunkcjonujących  łatwiej i wcześniej można dostrzec dno. Szybciej da się takie osoby skonfrontować ze szkodami uzależnienia, bo np. lądują na Kolskiej albo nie mają na opłatę któregoś z kolei czynszu i dochodzi do eksmisji. Często zwyczajnie nie mają po prostu na alkohol, chociaż one zawsze znajdą na to pieniądze… Z kolei osoba wysokofunkcjonująca przez lata może tkwić w podobnym etapie uzależnienia, natomiast nie odczuwa konsekwencji… i to jest tragedia.


D.B.: No i kobiety szybciej od mężczyzn się uzależniają, więc jeżeli długo nie zauważają choroby to przypuszczam, że przychodzą na terapię już z o wiele poważniejszym problemem…

A.P.: To prawda. Często obserwuję też bardzo duże uszczerbki na ich poczuciu wartości. To się zresztą wiąże z inną specyficzną cechą wysokofunkcjonujących alkoholiczek. Ich życie pod wpływem alkoholu bardzo się różni od tego „na trzeźwo”. Wygląda to nieco inaczej niż w przypadku osób niskofunkcjonujących. Kobieta, która jest elegancka, je sushi na lunch, pięknie się wypowiada, jest bardzo dobrze wykształcona, gdy pije, jej zachowania są całkowicie pozbawione mechanizmów obronnych – idzie z byle kim do łóżka, naraża się na gwałt, na nieprzemyślane decyzje. To powoduje bardzo poważne uszczerbki na jej godności. Dlatego kac moralny, wyrzuty sumienia oraz wstyd mogą być wtedy ogromne.

D.B.: Ile piją wysokofunkcjonujące alkoholiczki? 

A.P.: Jedne piją dużo, inne mało. Ale obojętnie ile się pije, od alkoholu można się uzależnić każdą ilością. Zwłaszcza, jeśli się pije bez żadnego krytycyzmu, wzmożonej czujności i nie dbając o siebie.

D.B.: A co motywuje te osoby do podjęcia leczenia? Wstyd?

A.P.: Zdecydowanie wstyd. Obserwując moje pacjentki myślę, że wszystko ma dwie strony medalu. Z jednej strony, ta presja, która jest podłożem wypalania i zmęczenia, motywuje je do sięgania po coś, co uzależnia. Z drugiej strony, ta sama presja, chęć bycia na szczycie, ma też pewne dobre konotacje. Wysokofunkcjonujące kobiety są również od niej uzależnione. One bardzo często od dzieciństwa parły do przodu i nagle alkohol powoduje, że nie mogą rywalizować, stoją w miejscu albo się cofają. To jest dla nich jedna z największych konsekwencji i z tym najtrudniej im się pogodzić. W początkowym okresie terapii można to potraktować jako motywator i dać tej kobiecie nadzieję, że można nad tym pracować, aby lepiej żyć. Bardzo często zgłaszają się do leczenia pacjentki z uszczerbkami na zdrowiu, np. mdleją w pracy ze zmęczenia fizycznego, ale też z wyczerpania organizmu z powodu picia. Wysokofunkcjonujące alkoholiczki to bardzo inteligentne, wykształcone, świadome kobiety, które często same przychodzą na terapię, ponieważ widzą, że np. ich zachowanie źle wpływa na dzieci lub relacje z mężem. To jest rzadko spotykane w innych środowiskach pijących, aby osoba zgłaszała się do terapeuty widząc, że jej zachowanie niekorzystnie wpływa na bliskich. Wysokofunkcjonujące kobiety mają tę świadomość. Im zależy, żeby ich rodzina funkcjonowała dobrze. To zresztą jest ich częste spostrzeżenie, motywacja do szukania pomocy. Oczywiście najczęściej wyszukują, że powodem tego negatywnego wpływu może być ich DDA, depresja czy inne pozalkoholowe problemy.

D.B.: Czyli przychodząc na terapię nie mówią, że mają problem z alkoholem?

A.P.: Nie.

D.B.: To wychodzi w trakcie?

A.P.: Częściej przychodzą z innymi problemami. Wysokofunkcjonujące alkoholiczki zazwyczaj żyją w zgodzie ze swoimi wartościami i mają bardzo rozwinięty kręgosłup moralny. Ważna jest dla nich rodzina, więc mimo narastającego uzależnienia ona nie staje im się obojętna. Warto zauważyć, że nierzadko również mężowie moich pacjentek piją, zwłaszcza „imprezowo”. Oni często się nie uzależniają, bo – jak Pani powiedziała – kobiety szybciej wpadają w nałóg. Piją tyle samo, natomiast mąż wychodzi z tego obronną ręka, a kobieta nie. Później powstają kolejne problemy, bo mężowi nie jest na rękę, że żona nie będzie piła. Jemu było wygodnie, nie dlatego że jest uzależniony, ale dlatego że mieli znajomych i pewien styl życia. Rozmawiając z moimi pacjentkami widzę, że one dość często spotykają się z niezrozumieniem ze strony mężów, z odrzuceniem.

D.B.: Czy Pani zdaniem powinno się tworzyć specjalne grupy terapeutyczne dla takich osób? Przebywanie wśród bardzo podobnych ludzi, z podobnymi problemami, zapewne ułatwiłoby im identyfikację i być może pokazało, jak radzić sobie z odrzuceniem…

A.P.: Nie użyłabym słowa „trzeba” czy „powinno się”, ale „można”. Na pewno powinno się próbować różnych sposobów. W końcu jesteśmy po to, żeby pomagać, a nie po to, żeby na siłę upierać się przy swojej racji, a niestety niektórzy terapeuci tak robią. Terapeuta, terapia, pomoc muszą być elastyczne. Aktualnie prowadzę grupę 12-osobową, w której połowa to alkoholiczki wysokofunkcjonujące. I nie tylko wysokofunkcjonującym trudno się zidentyfikować z niskofunkcjonującymi. Tamci mają tak samo. Zauważam, że np. osoba bezdomna, która w swoim życiu przeszła bardzo skrajne stany, często wypada z terapii, bo nie ma jak się zindentyfikować z superwysokofunkcjonującymi osobami, ludźmi biznesu i sukcesu. A do tego dochodzi jeszcze mechanizm iluzji i zaprzeczania typowy dla alkoholizmu, którego jednym z aspektów jest szukanie różnic, a nie podobieństw, na użytek swojej choroby.


D.B.: No i zapewne do głosu dochodzi też racjonalizowanie: „ja nie mam problemu, bo przecież nie upadłam na samo dno, jak ktoś inny w grupie”…

A.P.: Oczywiście! Dlatego im bardziej jest ktoś do mnie podobny, tym bardziej chcę go naśladować. Im bardziej ktoś jest mi bliski w różnych aspektach swojego życia, tym bardziej chcę go słuchać. To pomaga w terapii.

D.B.: Czy standard poradni także może mieć wpływ na leczenie? 

A.P.: Jak świat światem, ludzie mają potrzebę estetyki. Każdy lepiej i bardziej komfortowo czuje się w dobrych warunkach. Oczywiście znowu możemy się upierać, że komuś, kto chce trzeźwieć, nawet zły terapeuta w tym nie przeszkodzi. Ale chyba nie o to tu chodzi, byśmy – no właśnie – racjonalizowali. Tak więc, myślę, że to ma wpływ – zachęca, powoduje, że pacjenci czują się bezpieczniej. Zresztą ludzie w uzależnieniu często zachowują się jak dzieci – są niedojrzali, zagubieni, potrzebują pomocy. Wiadomo, że dzieci w dobrych warunkach rozwijają się lepiej. Tak samo jest w przypadku osób chorych. Faktycznie pracowałam kiedyś w poradni, gdzie sypał się tynk, materace śmierdziały i były brudne. Ludzie mimo to przychodzili, ale pamiętam, że mi samej było nieprzyjemnie tam pracować. Wstydziłam się za to miejsce. Mogłabym twierdzić, że jestem taka „superwyterapeutyzowana”, że na mnie to nie działa, że ja mogę w takich warunkach zachować spokój… Ale moim zdaniem atmosfera miejsca na pewno działa.

D.B.: A czy warunki w polskich poradniach poprawiają się? 

A.P.: Owszem. Poza prywatną praktyką pracuję także w Poradni Terapii Uzależnienia i Współuzależnienia od Alkoholu przy ul. Mariańskiej i to jest bardzo nowoczesna placówka. Jest przyjemnie, przytulnie, miło, są ładne ubikacje, jest możliwość napicia się wody. Patrząc na niektóre nasze placówki oceniam, że to jest wysoki poziom.

D.B.: Stworzyła Pani swoją propozycję pytań diagnostycznych*. Czy różnią się one od tych, które stosuje się od lat?

A.P.: Miałam natchnienie. Te stare pytania wydają mi się trochę nie z tego świata. Oczywiście można na nie odpowiedzieć i później nieco naciągnąć. Tylko po co naciągać, skoro można stworzyć coś bardziej przemawiającego i na czasie? Obecnie standardy się zmieniają, a wnętrza i biologii człowieka nie da się oszukać. Dziś jest większa moda na picie. Skoro pije się więcej, to też rośnie liczba uzależnionych. No i przestał już dziwić widok kobiety, która siedzi w pubie przy szklance piwa. Nie pamiętam, żeby – powiedzmy 30 lat temu – panie w ogródkach sączyły trunki. Koncerny zrobiły swoje. Powolutku, pomalutku wprowadziły taką modę. W tej chwili na każdym stoliku w kawiarni czy pubie stoi kufel piwa. Ot tak… po prostu, i wcale nie w piątek czy w niedzielę, ale w środku tygodnia, także w ciągu dnia. Przykre. Za tą niesamowitą ekspansywnością, mam wrażenie, że idzie zbyt mało profilaktyki. Nie boję się użyć stwierdzenia, że państwo bierze za małą odpowiedzialność, i zanim się obejrzymy, będziemy mieć poważny problem. Tym bardziej, że wystarczy spojrzeć, co się dzieje na imprezach nastolatków w wieku gimnazjalnym i licealnym. To jest przerażające. Obniżył się wiek pierwszej inicjacji i wzrosła liczba młodych osób, zwłaszcza wśród dziewcząt, sięgających po alkohol. Zatem oddaliliśmy się o lata świetlne od pokolenia sprzed stu laty, dlatego pytania diagnostyczne też było trzeba zmienić. Zresztą tak samo, jak i podejście do ludzi, bo oni idą do przodu, więc my nie możemy sobie pozwolić na to, żeby stać w miejscu. Musimy na poważnie podchodzić do naszej pracy i przestać spoczywać na laurach, opierając się na standardach sprzed 50 lat. Nie chcę nic ujmować poprzednim pytaniom, bo to są nasze podwaliny. Jednak świat doszedł już do kolejnych wniosków, również w zakresie uzależnień. Mój postulat jest taki, aby osoby, które mają problem, nie bały się sięgnąć po pomoc, by odważyły się na leczenie. Ja nawet nieco humoru tchnęłam w te pytania, żeby lepiej trafiały one do osób szukających odpowiedzi, czy mają problem. To są ludzie z innego pokolenia, do nich nie przemawia już to, co stworzono lata temu. Pomyślałam sobie, że jeśli – znając ich dzisiejsze problemy i sposób przeżywania emocji – pod nich ułoży się te pytania, to dzięki temu z pewnością łatwiej im będzie zidentyfikować się z chorobą i rozpocząć leczenie. Takie jest moje zdanie i dlatego je stworzyłam.

* Pytania diagnostyczne stworzone przez Annę Prokop znajdziesz w teście: „Czy ulegasz modzie na picie?”.

D.B.: Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Dorota Bąk
fot. iStock

Anna Prokop – specjalista terapii uzależnień i współuzależnienia w trakcie procesu certyfikacji. Absolwentka Studium Pomocy Psychologicznej i studiów podyplomowych „Diagnoza w praktyce klinicznej”. Ukończyła szkolenia z rozwoju psychoseksualnego u dzieci i młodzieży oraz psychoterapii problemów występujących w związkach i w rodzinie. Pracuje w Warszawskim Centrum Psychologicznym, Opiekuńczym i Rehabilitacyjnym przy ul. Smolnej oraz Poradni Terapii Uzależnienia i Współuzależnienia od Alkoholu przy ul. Mariańskiej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *