„Banalną, ale wielką prawdą jest, że nie ma takiej siły na zewnątrz, która cię zmusi do niepicia, jeśli nie chcesz przestać pić. Ale na szczęście jest i odwrotnie – jeśli nie chcesz pić, nie ma takiej siły, która mogłaby Cię do picia skłonić. Wierzę, że tak jest”. Rozmowa z Markiem, trzeźwiejącym alkoholikiem.

 

Pierwszy dzień reszty życia

Upalny sierpniowy dzień. Blok na warszawskim Żoliborzu. Iga siedzi na wycieraczce pod drzwiami mieszkania nr 112 na siódmym piętrze. Płacze bezgłośnie, drżącymi rękoma odpala papierosa od papierosa. Co jakiś czas wstaje, z całej siły kopie i uderza w drzwi, szarpie za klamkę. Bez odpowiedzi.

Za drzwiami jest ciasny duszny przedpokój i ciemna kuchnia. Dalej łazienka i sypialnia, wszędzie mnóstwo rzeczy – zarzyganych ubrań, rozbitego szkła, piachu. Przez brudne otwarte okno wlewa się rozgrzane powietrze, w promieniach słońca widać unoszący się kurz. Czuć zapach trawionego alkoholu, mokrych szmat. Na małym poplamionym tapczanie leży nieprzytomnie mężczyzna, na oko 30 lat. Ma opuchniętą twarz, koszulkę na plecach brudną od błota, rozwiązane adidasy i spuszczone do kolan spodnie. Śpi twardo. Wokół niego rozrzucone puste butelki po „małpkach”.

Iga jest na skraju rozpaczy. Wyobraźnia szaleje – a co, jeśli coś sobie zrobił? Sięga po telefon i dzwoni na policję. Największy wstyd… Przyznać się mamie czy przyjaciółce, że nie może dostać się do mieszkania swojego chłopaka, bo ten zamknął się od środka i śpi kompletnie pijany. To dla niej cios poniżej pasa. To w końcu jej wina. Dzień wcześniej zrobiła mu awanturę za to, że po raz kolejny o niej zapomniał, w trakcie imprezy wyszedł „na chwilę po fajki” i zostawił ją w mieszkaniu obcych ludzi. Odgrażała się, że ostatni raz mu wybaczyła, że teraz to już koniec. Iga liczy, że policja jej pomoże, wejdą do mieszkania i okaże się, że Marek ich po prostu nie słyszał… Nikt się o niczym nie dowie, trochę się pokłócą, potem pogodzą i będzie jak dawniej. W końcu ona też przegięła.

– Co ten Pani chłop tak pije? – pyta dziewczyny policjant.

– Mówi, że pisarzem jest, artystą. Literaci tak mają…

– My tu Pani za dużo nie pomożemy. Nie mamy nakazu, więc nie wejdziemy. Ślusarz albo straż pożarna, jak Pani podpisze, że Pani za drzwi zapłaci, to drzwi rozwalą albo sam zamek – to by taniej wyszło, jakieś 300 zł, bo za drzwi to z 1000.

Iga decyduje się wezwać ślusarza policyjnego. Czeka na niego jeszcze godzinę, dopalając paczkę papierosów. Umiera ze strachu przed tym, co zastanie…

Do Marka z oddali dociera huk, jakby ktoś walił metalem o metal. Zanim się orientuje, że to trzask wyłamywanego zamka w jego mieszkaniu, mija kilka minut. Otwiera zasuwę. W progu stoi jakiś facet ze skrzynką narzędzi i jego blada, zapłakana dziewczyna. Iga wciska w dłoń ślusarza 100 zł – za fatygę trzeba zapłacić. Potem wchodzi do dusznego mieszkania, zaczyna uderzać w Marka pięściami i szlochać.

Dla Igi to był najgorszy dzień w życiu. Dla mnie najważniejszy. Teraz uważam, że byłem na pograniczu śmierci. Od wielu dni byłem w ciągu, miałem już we krwi na pewno jakieś 4 promile. Obudziłem się i zrozumiałem, że mam tylko ją i zaraz ją stracę. Wierzę, że doświadczyłem swego rodzaju oświecenia, że jak tak dalej pójdzie, czeka mnie tylko śmierć. – wspomina Marek.

Ostatnia szansa

Wydarzenia tamtego dnia były kropką nad i. Do terapii uzależnienia od alkoholu Marek podchodził już wcześniej. Próbował mityngów AA, spotkań z terapeutami w kilku warszawskich placówkach, wszywał dwa razy Esperal (pierwszy zapił, drugi wydłubał sobie sam, w łazience). Jednak nigdy dotąd nie czuł, że naprawdę dotknął dna. Tym razem było inaczej. Widok nieszczęśliwej, zranionej Igi, którą autentycznie kochał, wyniki badań graniczące z marskością wątroby, widok małego zapuszczonego mieszkania, i strach, że nic nie osiągnie, wszystko zmarnuje, sprawiły, że pojawiła się myśl: „dalej nie ma już nic. Tylko przepaść – picie i śmierć.”

Pierwsze kontakty z terapią, przed „sierpniowymi wydarzeniami”, to było suszenie głowy. Chodziłem pod przymusem rodziców. Prawdą jest, że bez silnego uczucia zagrożenia nie podejmie się skutecznie terapii. Jak się jest młodym, ma się przeświadczenie, że każdy dzień to nowa szansa, że jest przyszłość, raczej świetlana. A ja czułem, że nie ma nic. Po tym zdarzeniu upiłem się jeszcze tylko raz, rozpaczliwie, z rozpędu, utwierdzając się w przekonaniu, że chcę się leczyć. Znalazłem wewnętrzną chęć życia, na szczęście okazała się ona bardzo silna.

Droga do dna

Zanim Marek trafił na terapię i zaczął trzeźwieć, pił nałogowo przez 10 lat, a 15 lat łącznie. Pierwszy raz wziął alkohol do ust w wieku 10 lat. Jego ojciec pił, więc z alkoholem miał styczność od początku okresu dojrzewania. Potem wiadomo – wycieczki szkolne, piwo za szkolnymi garażami, coraz częstsze imprezy… Jednak nie było to dla Marka tak ważne, jak potrzeba ukojenia bólu, nieuzasadnionego cierpienia, będącego objawem depresji. Ta choroba jest w jego rodzinie od pokoleń – umarła na nią prababcia, teraz cierpi babcia, Marek depresję leczy, ale kiedyś to alkohol załatwiał lepsze samopoczucie, znieczulał i ośmielał: Chciałem się podobać, być lubianym, miałem potrzebę błyszczeć i po alkoholu przychodziło mi to bez wysiłku. Byłem w centrum zainteresowania.

Pierwszy raz na ryzykowne picie zwróciła mu uwagę jego dziewczyna, kiedy był na studiach. Jednak, jak sam twierdzi, w wieku 24 lat był już mocno uzależniony. Terapeuci nazywali go błyskawicznym alkoholikiem, czyli takim, który uzależnił się bardzo wcześnie, w Marka przypadku w wieku 21 lat, po kilku latach picia.


Między pierwszymi refleksjami nad tym, że coś jest z jego piciem nie tak, a uświadomieniem sobie problemu, musiało minąć kilka lat: Pamiętam, miałem 25 lat. W radiu usłyszałem audycję,  prowadził ją Krzysztof Alkoholik. Dzwonili do niego trzeźwiejący alkoholicy, a on wymieniał po kolei pytania testu baltimorskiego. Odpowiadali wspólnie i ja razem z nimi. Wyszło, że jestem alkoholikiem. Nie do końca mnie to wtedy obeszło, ale sam fakt, że nie przełączyłem stacji dało mi do myślenia.

Potem ciągle „szukał guza”: Prowokowałem zadymy, byłem przesadnie agresywny, ciągle szukałem szczęścia z doskoku, traktowałem kobiety instrumentalnie, trafiłem dwa razy do aresztu za stawianie się policji, za jakąś bójkę. Zamówiłem kiedyś kebab i mimo że miałem w kieszeni 50 zł, nie zapłaciłem. Wyrwałem go Turkowi z ręki i uciekłem. Facet zgłosił to patrolowi policji, a ja ponieważ wyglądałem na porządnego chłopca (miałem 21 lat) powiedziałem, że to kłamstwo, że to ten Turek puszczał do mnie oczka i lubieżnie wyciągał język… mnie puścili, a jego zwinęli. Kiedyś nasikałem na radiowóz pod dworcem centralnym. Gdyby to zauważyli, pewnie by mnie stłukli. Zdarzyło się też, że okradłem menela. Wystawał mu portfel i zabrałem mu sto złotych. Pod koniec pijanego życia ciągle jeździłem samochodem pod wpływem. Robiłem sobie nocne wycieczki do Płocka, prułem ile fabryka dała. Kiedyś o mało nie rozwaliłem się na drzewie. Jednego razu zwymiotowałem mojej dziewczynie pod nogi jadąc autem, prowadziłem na kacu.

Przekonanie, że picie jest problemem dociera powoli, ale niektórych bodźców nie da się zignorować. Mimo że działają wszystkie mechanizmy uzależnienia, zwłaszcza mechanizm iluzji i zaprzeczeń, upokarzające doświadczenia przebijają się do świadomości: Sytuacje poniżające zdecydowanie przybliżają dno. Marek opuszcza wzrok: Kiedyś uderzyłem kobietę, nigdy bym tego nie zrobił, gdybym nie był chory. Spałem na trawie gdzieś przy ulicy, jak zwykły pijak. Pamiętam też sytuację, w której przez picie nie miałem grosza w portfelu i kropli benzyny w baku. Nie mogłem odwieźć Igi do domu, a była chora, miała pęknięte żebro. Musiałem wsadzić ją w autobus. Od tamtej pory nigdy nie jestem do końca spłukany.

Początki zdrowienia

Wtedy w sierpniu i Marek, i jego bliscy czuli, że to kluczowy, decydujący moment. Iga postawiła ultimatum – albo Marek idzie na leczenie, wówczas mogą zamieszkać razem, albo ona wyprowadza się i więcej się nie spotkają. Rodzice Marka również zachowali się bardzo dojrzale i odważnie. Nie spłacali długów, nie pomagali finansowo, raczej obserwowali i okazywali wiele czułości i ciepła. Moi bliscy stworzyli sytuację, w której jakość życia poprawiła się na tyle, że powrót do tamtego mieszkania był jak wspomnienie o więzieniu. Pokazali mi, ile mogę mieć, jak może być fajnie w tym trudnym życiu. Zrobili to tak dobitnie, że wybili mi z głowy wszelkie pomysły powrotu do pijanego życia i to jest bardzo cenne.

Pierwsze tygodnie trzeźwienia są dla Marka mglistym wspomnieniem. Niewiele pamięta, tylko tyle, że było mu strasznie ciężko przetrwać pierwsze głody i że czas nieznośnie się dłużył. Nagle okazało się, że bez alkoholu Marek ma masę wolnego czasu, a wtedy mózg szaleje. To były momenty, w których pojawiały się największe głody: Pamiętam, że skomlałem. Miewałem suchego kaca – budziłem się i miałem wszystkie objawy: nudności, poty, lęki, drżenia. No i sny alkoholowe. One podobno nie mijają do końca życia. W pierwszym okresie trzeźwienia miałem sny bardzo realne. Śniły mi się emocje, upojenie alkoholowe, odczuwałem też fizjologiczne objawy odstawienia. Kace alkoholika nie są zwykłe – cały się trząsłem, miałem lęki, czułem, jakby coś trzymało mnie za gardło, byłem zlany potem. Czułem się, jak w zaawansowanym stadium grypy.

Dzisiaj Marek nazywa scenariusze snów alkoholowych „świnią podrzucaną przez szatana”. Przebudzenie z sennego koszmaru to wielka ulga: Do tej pory śni mi się sytuacja, że piję piwo i mam przeświadczenie, że przecież to jest tylko jedno potajemne piwo. We śnie uważam, że to nic takiego, bo przez te lata trzeźwienia już mi się nie raz zdarzało wypić. ”Przecież i tak od początku terapii popijasz sobie potajemnie piwka” – mówi do mnie szatańska choroba we śnie. A to jest nieprawda. Choroba mnie okłamuje, a ja w to kłamstwo wierzę, nie mogę się bronić. Alkoholizm podsuwa mi sen, w którym wszystko zaprzepaszczam i sugeruje mi, że właściwie to ja nic dobrego nie zrobiłem.

***

Iga i Marek nadal mieszkają razem, od tamtych koszmarnych sierpniowych wydarzeń minęły dwa lata i osiem miesięcy. Oboje chodzą na terapie i korzystają z grup samopomocy.

Z czasem alkoholizm stał się filarem mojej tożsamości, a przestał być przekleństwem. Ludzie bywają zagubieni, bo budowanie tożsamości w dzisiejszym świecie to przede wszystkim samookreślanie się przez pracę. Często nie znają swojej wartości, cierpią, a ja w trakcie leczenia pozbyłem się iluzji na swój temat. Odrzuciłem szereg kłamstw i w zamian dostałem fundament tożsamości – prawdziwe poczucie własnej wartości. Nawet gdy mam duże problemy, to mogę się na moim trzeźwieniu oprzeć, bo wiem, że coś w tym życiu zrobiłem ważnego, wytrzeźwiałem i to jest dla mnie najważniejsze. Czuję się dumny i usatysfakcjonowany. Teraz tak naprawdę dojrzewam. Może banalną, ale wielką prawdą jest to, że nie ma takiej siły na zewnątrz, która cię zmusi do niepicia, jeśli nie chcesz przestać pić. Ale na szczęście jest i odwrotnie – jeśli nie chcesz pić, nie ma takiej siły, która mogłaby Cię do picia skłonić.

Mam na imię Marek, mam 33 lata, jestem alkoholikiem. Jestem trzeźwy od 32 miesięcy… I wierzę, że tak jest.

Rozmawiała Ewa Bukowiecka
fot. iStock

Komentarze

asia687772015-04-17 12:22:53

witam,ja tez jestem alkoholiczką,ale w końcu osiągnęłam dno i może to jest początek,poszłam na miting,poprosiłam o sponsorkę,w AA jest siła,musze się jej poddać

Marcin alkmoholik 2014-03-31 20:05:53

24 godzin i Pogody Ducha, Marek !

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *