„Pod Mocnym Aniołem”, czyli najnowszy film Wojtka Smarzowskiego, mimo dopiero dwutygodniowej obecności na ekranie, już zdążył wpisać się – obok „Żółtego szalika” Janusza Morgensterna i „Wszyscy jesteśmy Chrystusami” Marka Koterskiego – w kanon filmów, których tematem jest obraz rodzimego alkoholizmu. Film oparty na powieści Jerzego Pilcha, której jest w miarę wierną adaptacją, przedstawia dość pesymistyczny dramat polskiego społeczeństwa. W trzech aktach: od śmiechu, przez zażenowanie, aż do przerażenia.
Oto główny bohater o imieniu Jerzy (Robert Więckiewicz) jest alkoholikiem, który na marginesie pijackich ciągów uprawia pisarstwo, a pomiędzy jednymi pijatykami a drugimi trafia na rekonwalescencję do ośrodka odwykowego doktora Granady (Andrzej Grabowski). Na ekranie leją się hektolitry wódki, a nieustannemu pobrzękiwaniu butelek po kolejno wypijanych trunkach wtórują mętne opowiastki zapitego ludu. Obok „opowieści po pijaku” toczą się również „opowieści o pijaństwie”, bowiem akcja filmu rozgrywa się równolegle w dwóch głównych obszarach: miejscach związanych z konsumpcją alkoholu (mieszkanie Jerzego, ulice, sklepy, bar) i ostoi pozornej trzeźwości – szpitalu dla deliryków. Pijacki bełkot przeplata się zatem z dramatycznymi historiami pacjentów ośrodka, którzy również tworzą galerię dość nietuzinkowych postaci. Z odczytywanych podczas sesji terapeutycznych „piciorysów” dowiadujemy się, jak wyglądało ich życie, gdy byli „za pan brat z butelką”. Terrorysta (Arkadiusz Jakubik) jest nadmiernie spożywającym kierowcą tira, który trafił na oddział za zapaskudzenie koszuli szefa; artysta-reżyser Borys (Marcin Dorociński) wsławił się kompromitującym „popuszczeniem w spodnie” podczas premiery swojego filmu; Manię (Kinga Preis) i Joannę (Iwona Wszołkówna) łączy wspólna historia niechlubnych incydentów po zbyt dużej dawce szampana i wódki; nałóg Królowej Kentu (Iwona Bielska) zaczął się od miętowego likieru, którym pokonywała barierę przed stosunkiem z mężem, a Król Cukru (Marian Dziędziel) urządzał „wódczane piekiełko” swojej rodzinie nawet podczas Świąt Bożego Narodzenia. Przytaczane przez deliryków groteskowe sytuacje bawią nas, jednak z czasem śmiech ustępuje coraz mniej pozytywnym reakcjom…
Pijackie tango
Fabuła oparta w głównej mierze na historii Jerzego nie wydaje się jednak tak ważna, jak samo przedstawienie oderwanego od realnej rzeczywistości „pijanego świata”. W stanie ciągłego upojenia” traci się poczucie posiadania jakiejkolwiek biografii – piciorys zastępuje życiorys, gdzie punktami odniesienia stają się przerwy między jednym cugiem a drugim, a czas wyznacza ilość obalonych flaszek. Tak jest i w przypadku Jerzego, którego historia zawiera wszystkie „bolączki” większości alkoholików – złamana kariera, złamana miłość, złamane życie. Można rzec – nic, tylko wóda. Obraz okazałby się jednak sztampowy, gdyby reżyser nie przyjął takiej perspektywy alkoholika, z której świat wydaje się być skonstruowany według jednego, podstawowego ciągu przyczynowo – skutkowego: zapicia i jego katastrofalnych następstw.
A nie kończą się one jedynie na obszczanych spodniach, zarzyganej windzie i niekontrolowanej defekacji czy też pijackich awanturach i wybrykach: „niewinnym” zasadzeniu kopa lajkonikowi czy „buntowniczym” akcie rzucenia butelką w sklepową witrynę. Nie jest to także odwykówka, na której Jerzy pojawia się przecież kilka razy w roku i która nie robi już na nim większego wrażenia. Prawdziwa katastrofa jawi się widzowi, gdy wraz z bohaterem wpada on w zapętloną pijacką rzeczywistość, która przestaje być mu obca, a co za tym idzie – zabawna czy tragikomiczna. Potęga filmu Smarzowskiego nie tkwi bowiem ani w groteskowych ekscesach alkoholowych, z których się śmiejemy, ani w tragicznych obrazach zapijaczonego społeczeństwa, które napawają nas zarówno obrzydzeniem, jak i współczuciem czy smutkiem. Tak naprawdę zaczynamy drżeć, gdy tracimy dystans i stajemy się współuczestnikami pijackich majaczeń, upodleń i wizji. Przyjmujemy bowiem punkt widzenia „po procentach” – „chybotliwe” ujęcia wymykają się trzeźwej percepcji, przez co świat ukazywany na ekranie jawi się jako jedna wielka pijacka gorączka. Nie tylko widzimy rzeczywistość oczami bohatera, ale razem z nim zaczynamy gubić się w wątkach i wraz z postępującą akcją powoli nie rozróżniamy, kto jest kim i do kogo należy dana historia.
„To, co przedtem, dzieje się jednocześnie potem i teraz”
Opowieścią nie rządzi bowiem czas, tylko ciągi pijackie Jerzego – od pierwszego zapicia, przez totalną degrengoladę, aż po wizyty na oddziale deliryków i kolejne zapicie. Początkowa pozorna linearność zostaje zaburzona – najpierw poprzez kolejne retrospekcje, a potem przez nawarstwiające się historie, powtarzające piciorysy, współwystępujące pory roku. Alkoholik żyje w ciągłym zapętleniu czasowym – Jerzy, pisząc „konfesje deliryczne” dla swoich współtowarzyszy, już sam nie wie, czy dotyczą one jego samego czy są udziałem osób, które się z nich zwierzają. Życie bohatera to tak naprawdę zlepek mglistych wspomnień z okresów między jednym zapiciem a drugim, niejasnych klatek z filmu, który ciągle mu się urywa. Czas staje zatem w miejscu – okres jesienno-wiosenny przeplata się z zimowym podczas tej samej sceny, bohater przeżywa minione, aktualne i przyszłe wydarzenia naraz, spotyka w jednym momencie różne osoby ze swojego życia. Także i miejsca zlewają się ze sobą – z oddziału deliryków Jerzy może swobodnie przejść do swojego mieszkania, by pociągnąć z gwinta butelki łyk „zbawiennego” trunku. Zresztą sceny te trafnie oddają mechanizm picia na sucho – Jerzy, nie mogąc spić się alkoholem, upaja się samą myślą o nim i w swych delirycznych wizjach spełnia pijackie pragnienia. W ten sposób tym bardziej zostaje zaakcentowany brak autentycznej chęci bohatera do zaprzestania picia – będąc trzeźwym, kieruje się bowiem tym samym „alkoholowym myśleniem” i zdeformowanym postrzeganiem siebie samego i otoczenia.
Deliryczne demony
Wrażenie psychodelicznego stanu upojenia alkoholowego potęguje nie tylko „chwiejność świata przedstawionego”, ale także nierealne wizje, których doświadcza Jerzy. W knajpie „Pod Mocnym Aniołem” alkoholizm przemawia do niego ustami kultowych pisarzy-pijaków – Jerofiejewa, Bukowskiego, Kafki, Fallady… Dla widza to istna wieża Babel – niemiecki miesza się z rosyjskim i angielskim, co jeszcze bardziej wzmaga dyskomfort i poczucie dezorientacji w tym alkoholowym wirze zdarzeń. Dodatkowo niepokój wywołuje nerwowa muzyka, która jest jak przeciąganie paznokciami po szkle – wzbudza nieprzyjemne dreszcze i potęguje wrażenie wszechogarniającego chaosu. Do tego wszystkiego należy dodać przewrotną postać (Mocnego) Anioła, a tak naprawdę demona i kusiciela. To pijackie alter ego Jerzego, które pociąga za sznurki „znieprawioną gorzałką” duszę bohatera. Jak na anioła przystało, strzeże swego podopiecznego, jednak w dość osobliwy sposób – czuwa nad tym, aby nie stracił on chęci do kontynuowania picia. Mocny Anioł jest stróżem nałogu, który cały czas szepcze alkoholikowi do ucha: „czemu Ty nie pijesz, bracie nasz?”
Ty pijesz, ja piję, oni piją
Prawdziwym bohaterem filmu nie jest jednak ani Jerzy, ani inni pacjenci oddziału deliryków. Bohaterem jest de facto pijane polskie społeczeństwo, w którym każdy alkoholik działa zgodnie z tymi samymi mechanizmami choroby. Mania i Joanna niepotrzebnie więc sprzeczają się o wiarygodność swoich zwierzeń – przypuszczalnie każda z obecnych na terapii osób okradała swoich bliskich, ukrywała „małpki” pod łóżkiem, a ćwiartki dla niepoznaki przelewała do butelki z sokiem. I każda z nich doświadczyła upodlenia, o którym nie chciałaby mówić. Mechanizm iluzji i zaprzeczeń, typowy dla każdego alkoholika, nie pozwala im bowiem na to, by przedstawić pełen obraz swoich upokarzających doświadczeń – rzeczywistość była jednak o wiele brutalniejsza niż na tamten moment były w stanie przyznać. Ale Smarzowski jest tu bezlitosny – to czego nie artykułuje słowo pokazuje obraz, który eksponuje każde najobrzydliwsze i najbardziej wstydliwe pijackie incydenty.
Nasz polski kanał
W jednej z kolejnych pijackich wizji Jerzy ląduje w kanale – miejscu brudnym i odrażającym, w którym płynie szlamowate „morze czterdziestopięcioprocentowego alkoholu”. Kanał to rynsztok, w którym walają się puste butelki, zużyte prezerwatywy, zgniłe odpady. Staje się on trafną metaforą przedstawionego w filmie oblicza alkoholizmu – tego spod znaku wymiocin na spodniach i zafajdanej łazienki. I tak jak ścieki w kanale zalewa robactwo, tak polskie społeczeństwo „zalewa się w trupa”. Stanowi on także swego rodzaju tunel do podświadomości – zejścia do najciemniejszych zakamarków ludzkiego życia, kierowanego popędami i napiętnowanego trudnymi przeżyciami. Tym, z czym ukazane w filmie skonane polskie społeczeństwo radzi sobie za pomocą wódki.
Co z tą Polską?
Piję, bo…? „Bo lubię, bo jestem nieśmiała, bo się boję. Piję odkąd Polak został papieżem. Kiedy Polska zwyciężała i kiedy przegrywała. Piję, bo wszyscy piją”.
Powszechnie uważa się, że skłonność do nadużywania alkoholu tkwi w polskich genach, a pijaństwo jest nieodłącznym elementem naszej kultury. Jak reżyser sam tłumaczy: „Choroba jest międzynarodowa. W Polsce uzależnionych od alkoholu jest 900 tysięcy osób, leczy się co szósta. Nie ma znaczenia pochodzenie, wykształcenie ani grubość portfela. Bez względu na to, czy pije się (…) dwunastoletnią whisky, czy wino za sześć złotych, koniec jest taki sam – obszczane i zarzygane ubranie, zrujnowane życie, a na deser padaczka alkoholowa”. I taki też obraz przedstawia w swoim w filmie. Obraz, można by rzec, dość jednolity, albowiem wszyscy bohaterowie dotknęli najbardziej dojmującego i upodlającego dna, jakiego można dotknąć. Smarzowski – jak zawsze zresztą – nie owija w bawełnę, operuje dosadną hiperbolą oraz uderzającymi obrazami. W jego kinie nie ma miejsca na subtelne niuanse, wyrafinowane metafory. Dlatego nawet ukazując alkoholizm jako demokratyczną chorobę, która może dotknąć zarówno inteligencję (pisarz, reżyser), duchowieństwo (ksiądz), „klasę pracującą” (kierowca tira, farmaceutka), jak i margines społeczny czy ludzi z patologicznych rodzin, reżyser nie szczędzi środków, by przedstawić swoich bohaterów poprzez pryzmat picia rynsztokowego i zdegenerowanego życia. A przecież jest to tylko jedna z „twarzy” choroby alkoholowej – owszem prawdziwa, ta z którą spotykamy się każdego dnia na ulicy, a jednak jednolicie czarna, bez towarzyszących jej różnych odcieni szarości.
Bohater, który nijako staje się w filmie reprezentantem pijanej Polski, okazuje się być pozbawiony alternatywy. Stojąc na rozstaju dróg nie ma zbyt wielkiego pola manewru – z jednej strony wita go bar „Pod Mocnym Aniołem”, z drugiej zaś sklep monopolowy. Wyjścia zatem nie ma i jesteśmy skazani na nieustanne zadawanie sobie pytania: czy można żyć bez picia?
Autor: Zuza Lewandowska
Fot. Materiały dystrybutora