„Wielką krzywdą dla zakupoholiczek jest to, że ich uzależnienie traktowane jest jako coś  błahego. Hazard jest w opinii publicznej przerażający – kasyno, stres, ludzie tracą tam całe majątki, alkoholizm i narkomania oznaczają ubóstwo i patologię, a zakupoholizm? Czasem wydaje się wręcz uroczy. Kiedy słyszymy powiedzenia typu: „zakupoholizm? Po prostu lubię, kiedy moje pieniądze wiszą na wieszaku”, to tylko uśmiechamy się z politowaniem. Ludzie bagatelizują ten problem. Nie żartujemy sobie z siebie „Och, ja chyba jestem alkoholiczką”, ale nie mamy problemu powiedzieć: „Aaa, bo ja jestem zakupoholiczką”. Ten uroczy stereotyp wykreowany przez media sprawia, że osoba, która faktycznie ma problem, myśli: „to może ja nie jestem chora…?”, a tymczasem nałóg potrafi zrujnować psychikę.”. O mechanizmach rządzących życiem zakupoholiczek, ich dramatach, emocjach i sposobach na wychodzenie z nałogu rozmawiamy z psychoterapeutką Katarzyną Kucewicz.

 

Ewa Bukowiecka: Czy zakupy „na pocieszenie” to pierwszy krok do pułapki uzależnienia?

Katarzyna Kucewicz: Wszelkie „pocieszacze”, które działają tylko przez chwilę, są jak tabletki przeciwbólowe na poważną dolegliwość – dają tymczasową ulgę czy ukojenie, natomiast nie rozwiązują problemu. Sytuacja, w której ktoś idzie do galerii nakupować sobie ubrań na pocieszenie, bo stracił pracę, pokazuje całą zgubność takiego myślenia. Gdy kobieta po rozstaniu z partnerem ma potrzebę zmiany fryzury czy kompulsywnego kupienia sobie czegoś ładnego, to jeszcze nie można stwierdzić, że weszła na niebezpieczną drogę zakupoholizmu. Natomiast problem zaczyna się pojawiać, kiedy ta sama kobieta nie potrafi sobie inaczej radzić z przykrymi emocjami, czyli np. kłóciła się z mamą – jedzie na zakupy, kot złamie łapę – znów ląduje w hipermarkecie. Innymi słowy, jeżeli okazuje się, że wszystkie stresowe sytuacje najefektywniej wyciszamy i uspakajamy w butikach, to już można mieć pewne obawy, że zakupy stały się dla nas remedium na smutki, a to pierwszy krok do nałogu… Regulowanie swoich emocji za pomocą zakupów niejednokrotnie prowadzi do uzależnienia, ale w dobie konsumpcjonizmu trudno o szybką autorefleksję, że wydatki wymsknęły się spod kontroli, dlatego kiedy kobiety zgłaszają się po pomoc z reguły mają już spore długi i obciążenia.

E.B.: Jakimi motywami najczęściej kierują się przyszli zakupoholicy, idąc na zakupy? Czy chodzi tylko o pocieszenie?

K.K.: Lepsze określenie na kupowane rzeczy to „uspokajacze”, bo zakupy to nie tylko „szpileczki na smuteczki”. Rekompensowanie i wyciszenie wszelkich przykrych emocji, także zdenerwowania czy gniewu, za pomocą zakupów niejednokrotnie były dla moich pacjentek początkiem dalszej drogi do uzależnienia. Jeśli ktoś kompletnie nie potrafi radzić sobie z przykrymi emocjami i nie akceptuje, że są one czymś normalnym i naturalnym w naszym życiu, to pojawia się potrzeba, by te emocje jakoś wyciszyć. Osoby nieuzależnione potrafią się relaksować np. słuchając muzyki, czytając książkę lub wyjeżdżając poza miasto, natomiast osoby uzależnione albo nie znają dobrych dla siebie form uspokajania się, albo te czynności nie są dla nich już skuteczne. Myślą: „ok, mogę poczytać, ale potem i tak idę na zakupy!”. To im daje więcej mocnych wrażeń niż cokolwiek innego. Dlatego w terapii tak ważne jest, aby wspólnie z pacjentem odnajdywać efektywne sposoby radzenia sobie z napięciem.

E.B.: Skąd się może brać nieumiejętność radzenia sobie z przykrymi emocjami?

K.K.: Radzenia sobie ze stresem uczymy się głównie w dzieciństwie. Niejednokrotnie prowadziłam terapię osób, które były uczone już od dziecka, że na stresy najlepsze są zakupy, jedzenie albo inne powtarzające się zachowania, które mogą prowadzić do uzależnienia. Często zakupoholikami stają się osoby pochodzące z domów, w których mało się rozmawia, a dużo załatwia. Rodzic myśli: „nie mam czasu porozmawiać z dzieckiem, ale dam mu dwie stówy, żeby sobie gdzieś poszło, coś kupiło i będzie święty spokój”. To jest bardzo prosty sposób, aby nauczyć kogoś, że wystarczy wydać pieniądze, by poczuć się lepiej. Podobnie jest jeśli chodzi o dzieci wychowywane na przykład przez dziadków, którzy zawsze proponują coś słodkiego na otarcie łez. Wówczas prawdopodobieństwo wystąpienia u dziecka zaburzeń odżywiania zwiększa się. Ponadto uzależnienia mają to do siebie, że zwykle ich podłożem jest depresyjność oraz większa niż u innych osób skłonność do wahań nastroju. Jeżeli mamy tendencję do depresji, to bardzo łatwo jest znaleźć sobie toksyczny sposób na poprawę humoru – uzależnienie. Brakuje nam świadomości, że jeśli mamy zły nastrój, to możemy porozmawiać z psychologiem i poczuć się lepiej.  Za to na poprawę nastroju często potrzebujemy „tylko” zakupów.

E.B.: A czy trzeba mieć jakieś specjalne cechy charakteru lub konkretny typ osobowości, aby uzależnić się od zakupów?

K.K.: Rzeczywiście, w literaturze podaje się, że są to osoby, które mają problemy z samooceną, labilnością nastroju, nieumiejętnością pohamowywania impulsów, są uległe (np. na przekaz reklamowy) i spędzają statystycznie więcej czasu na snuciu fantazji. Ale należy pamiętać, że to tylko pewne ogólne dane na temat zakupoholików, bo tak naprawdę każdy może wpaść w zakupoholizm, nie tylko marzyciel z wahaniami nastroju.


E.B.: Ale przecież zakupy nie każdego pociągają, cieszą czy relaksują. Niektórych sklepy wręcz odstraszają…

K.K.: Oczywiście, trzeba lubić tzw. shopping albo mieć przyjemność z wydawania pieniędzy. Należy też pamiętać, że nie chodzi tylko o zakupy robione w „realu”, ale także w Internecie. To już zwiększa pulę osób zagrożonych zakupoholizmem. Można przewidzieć, że za parę lat bardziej popularne będzie też zjawisko mężczyzn uzależnionych od zakupów. Bo oni, wbrew obiegowym opiniom, też potrafią impulsywnie trwonić pieniądze, tylko raczej na gadżety, części do samochodu, itp. Wracając do pytania, rzeczywiście, jeżeli lubimy robić zakupy (np. kosztem opłaty czynszu za mieszkanie) i mamy poczucie, że posiadanie ładnego ubrania, zwiększa naszą wartość jako człowieka, to ryzyko uzależnienia jest spore. Wówczas zalecałabym zgłosić się do specjalisty i porozmawiać.

E.B.: Jaka grupa jest najbardziej narożna na zakupoholizm?

K.K.: Przeważnie są to kobiety z dużych miast, które mają skłonności do depresyjności oraz wahań nastroju i samooceny. Proszę wyobrazić sobie sytuację: dziewczyna jedzie samochodem i widzi na billboardach przepiękne, uśmiechnięte modelki w jesiennych płaszczach. Sama chciałaby tak wyglądać i tak dobrze się czuć. Fantazjuje, że jak będzie miała ten płaszcz, to będzie właśnie tak szczęśliwa, jak te dziewczyny z plakatów. To iluzja szczęścia, którą fundują nam media. Jeżeli kobieta ma niskie poczucie własnej wartości, jest depresyjna, a zakupy sprawiają jej przyjemność, jest bardzo narażona na to, że wpadnie w pułapkę.

E.B.: Czy aby uzależnić się od zakupów trzeba mieć jakiś szczególny stosunek do kupowanych przedmiotów? Czy może jest coś atrakcyjnego w samym wydawaniu pieniędzy?

K.K.: Bardzo często jest tak, że osoba uzależniona idzie do sklepu i kupuje coś, czego wcale nie potrzebuje i co jej się w gruncie rzeczy aż tak nie podoba. Zwykle decyduje się na wybraną rzecz, a potem ma wyrzuty sumienia, prawdopodobnie dlatego, że wydała pieniądze nierozsądnie. U zakupoholika najistotniejszy jest sam mechanizm wydania pieniędzy – pozbycie się napięcia poprzez zakup. Bardzo rzadko chodzi stricte o sam produkt, ale o cały proces – zdjąć książkę z półki, poczuć ją w dłoni, potrzymać, zapłacić za nią, przez moment mieć poczucie, że się coś nabyło. Jednak zazwyczaj jest tak, że jeszcze zanim zakupoholik dojdzie do domu, już chce oddać lub wyrzucić nabyty produkt. Większość moich pacjentek chowa te niekontrolowane zakupy w szafie z ogromnym poczuciem winy. Czasem, na drugi dzień, oddają je z powrotem do sklepu, natomiast najczęściej zakupoholiczki czują się zawstydzone i nie chcą zwracać nabytych rzeczy.

E.B.: Ludzie mniej zamożni też się uzależniają?

K.K.: Wydaje się, że kiedy ktoś nie ma pieniędzy, to nie jest narażony na problem nałogowego kupowania. Owszem, pacjentki z reguły początkowo dysponują gotówką, ale później, kiedy pieniędzy zaczyna brakować, uzależnienie zostaje i zakupy robi się dalej. Większość osób trafia do nas dopiero w momencie, kiedy zaczynają dostrzegać, że tych pieniędzy nie ma, że na kartach kredytowych są niesamowite zadłużenia… Moje pacjentki często nie są osobami zamożnymi, raczej są to kobiety, które kombinują na wszystkie możliwe sposoby, jak by tu zdobyć i wydać pieniądze, pożyczają, biorą nadgodziny. Kiedyś miałam też pacjentkę, która po utracie pracy, swoje oszczędności roztrwoniła w second handach, bo skoro nie mogła już wydawać w galerii, to chociaż zadowalała się mniej kosztownym substytutem.

E.B.: A czy kiepska sytuacja finansowa może mieć odwrotny wpływ? Jeśli ktoś odczuwał niedostatki jako dziecko, to później w dorosłym życiu, kiedy jest już samodzielny finansowo i stać go na wszystko, czego mu brakowało, może pojawić się chęć „odbicia” sobie tego słabego dzieciństwa…

K.K.: To prawda. Deficyty i zazdrość to doskonały powód, aby dosłownie „odkupić” swoje krzywdy. Ale zagrożenie zakupoholizmem pojawia się w każdej rodzinie, w której uczy się dzieci, że pieniądze wszystko załatwiają, a nowe rzeczy lepiej pocieszają i uspokajają niż rozmowa i ciepła relacja. Zatem jeśli jako dzieci mieliśmy ciągłe poczucie bycia gorszym, odrzuconym czy biednym i wyszydzanym przez rówieśników, a teraz zaczynamy mieć pieniądze na wszystko, to wydatki w naszym życiu pełnią funkcję dowodu naszej wartości.

E.B.: Jak w przypadku zakupoholizmu wygląda rzucenie nałogu?

K.K.: To dość skomplikowane. Hazardzista przykładowo omija kasyna, salony gier czy toto lotka i myśli: „nie gram, więc nie wchodzę”. Natomiast zakupoholikowi nie można zabronić wchodzić do sklepów. Zakupoholiczki potrafią omijać sklepy z ciuchami, a kupować tyle jedzenia, że ich zakupoholizm ujawnia się w sklepie spożywczym. Terapia w tym przypadku to bardzo trudna praca, polegająca na budowaniu umiejętności balansowania między normą a patologią.


E.B.: Jakie są zatem sposoby wychodzenia z nałogu?

K.K.: Na pewno nie jest rozwiązaniem, żeby ktoś robił zakupy za nas. Jest szereg sposobów pracy poznawczo-behawioralnej z osobami uzależnionymi. Moi pacjenci prowadzą dzienniczek uczuć. To jest taki zeszyt, w którym osoba uzależniona pisze o swoich stanach emocjonalnych, różnych myślach wywołujących napięcie, które trzeba rozładować zakupami. Zwykle kiedy pojawia się głód zakupów, najpierw wydarza się jakaś sytuacja, potem rodzi się myśl, która stwarza napięcie. Moje pacjentki spisują te myśli, zaczynają je obserwować. Uczą się rozpoznawać te, które wprowadzają napięcie, np. „życie jest beznadziejne i nigdy nie znajdę sobie faceta, to chociaż sobie coś fajnego kupię”, albo „nie nadaję się do związków, to ze mną jest coś nie tak, jestem zupełnie do niczego, jestem brzydka i nieatrakcyjna”. Pracujemy właśnie nad przekonaniami na swój temat. Kiedy zakupoholiczki zaczynają myśleć o sobie – nie o swoich ubraniach – pozytywnie, czują mniej napięcia i potrzeba zakupów w naturalny sposób się obniża. Inne, bardziej behawioralne sposoby, to np. płacenie gotówką zamiast kartą. To także pomaga kontrolować wydatki.

Bardzo często, kiedy kobieta uzależniona od zakupów widzi np. suknię, myśli: „będę super dziewczyną w tej sukni” i zaczyna sobie wyobrażać zauroczonych nią facetów i zazdrosne kobiety… Pojawia się flow, zachwyt i przekonanie, że musi ją mieć, bo ta suknia jest dla niej stworzona. Fantazja osób uzależnionych od zakupów jest ogromna i one dają się jej pochłonąć. Zalecamy, żeby w takiej sytuacji zrobić stopklatkę i odroczyć zakupy. Bo czasem wystarczy wyjść ze sklepu, ochłonąć i wyciszyć te niezmierne silne, zakupowe podniecenie. Wówczas często zdarza się, że nasza bohaterka wraca do domu i myśli „ale po co mi ta sukienka…? Po co mi suknia na bal, skoro ja nie chodzę na bale…?”.

E.B.: Czyli do głosu dochodzi rozsądek.

K.K.: Tak, racjonalne myślenie nie jest kierowane emocjami, a zakupy u osób uzależnionych wywołują ogromne emocje i zabijają racjonalne myślenie. W amoku zakupów myśli się np.: „Now or never! Muszę to mieć! Zaraz mi wykupią…”. W zakupoholicznym szale pełną parą działa też racjonalizowanie, czyli szukanie powodów do zakupów: „pracowałam w tym miesiącu więcej, więc mogę sobie na to pozwolić” lub teraz, kiedy idzie jesień, a ktoś kupuje letnie klapki, „bo może sobie gdzieś wyjadę w styczniu, albo może będę chodzić w nich po pracy”. To absurdalna argumentacja, bo po co kupować klapki, skoro jest zimno i nie planuję podróży, a w pracy jest klimatyzacja… Często jest tak, że zakupy robione w amoku to są np. ubrania, których się nie nosi, książki, po które się nigdy nie sięga… Zwykle zakupy są robione pod wpływem bardzo negatywnych emocji: smutku, złości, gniewu, żalu – to one popychają do zakupów. Na takie stany emocjonalne najlepiej pomaga rozmowa, niekoniecznie z psychologiem, po prostu z przyjaciółką, mamą, partnerem, czy życzliwym sąsiadem, która pomaga pozbyć się tego strasznego napięcia. Wychodzenie z zakupoholizmu to uczenie się nowych sposobów na relaksowanie się. Ot, np. kobiety z korporacji zjeżdżają na parter i mają Złote Tarasy. Czasami naprawdę nie zdają sobie sprawy, że mogłyby skręcić i iść np. na siłownię – zamiast biegać po sklepach, biegać po bieżni. Trzeba znaleźć coś dla siebie.

E.B.: Co najczęściej kupują osoby uzależnione? Ubrania, biżuterię?

K.K.: Najczęściej kobiety kupują ciuchy, a mężczyźni – gadżety. Wspólnym mianownikiem tych zakupów jest imponowanie. Natomiast w różnych środowiskach imponuje się różnymi rzeczami  – w jednym długością i kolorem paznokci, a w innym przeczytanymi książkami. Uzależnić się możemy przeważnie od kupowania tych rzeczy, które powodują, że w naszym środowisku czujemy się lepsi. Jednak kiedy uzależnienie jest rozwinięte i pojawia się przymus wydawania pieniędzy, możemy wydawać na wszystko. Pamiętam pacjentkę, która czuła, że w jej przypadku chodzi tylko o ubrania, ale kiedy miała w domu remont, to nagle się okazało, że wykupiła prawie cały sklep z ozdobami do wnętrz… Chodzi również o gromadzenie, o to żeby zbierać i karmić się tymi rzeczami.

E.B.: Czyli pojawia się głód…?

K.K.: Tak, i jest on chorobliwy, męczący, trochę bulimiczny. Kobieta trzyma w dłoni produkt, wydaje pieniądze, wychodzi ze sklepu, widzi, że na koncie jest debet i chce się jak najszybciej pozbyć tego dławiącego poczucia winy. Wtedy chce oddać zakupione rzeczy, w ogóle na nie nie patrzeć i zrzucić z siebie ten ciężar. Podłoże i mechanizmy wszystkich uzależnień są takie same, a skutki podobne: chaos, iluzja, brak kontroli oraz wielka umiejętność manipulowania sobą i innymi ludźmi. Zakupoholiczki umieją fantastycznie kierować innymi, ale aby to umieć najpierw muszą zmanipulować siebie. Tworzą sobie iluzoryczny fundament myślenia: „przecież wszystko jest w porządku, ja po prostu muszę mieć nowe ubrania, bo mam tyle spotkań biznesowych, że nie mogę w jednej garsonce chodzić na wszystkie”. To jest właśnie coś, w czym zakupoholiczki są świetne, wspaniale potrafią argumentować każdy swój zakup, a to jest manipulacja samym sobą.


E.B.: Czy w terapii jest etap pozbywania się z domu zakupionych rzeczy?

K.K.: Czasami pacjentki same, w toku terapii, oddają nagromadzone rzeczy. To jest kolejny krok w leczeniu, że mogą pozbyć się tych rzeczy i czuć się bez nich dobrze. Jest to pewien rodzaj katharsis, jakiś sposób na wyzwolenie. Natomiast, żeby dojść do takiego momentu, trzeba wybudować solidne poczucie własnej wartości. Trzeba wiedzieć, ile jest się wartym, i pamiętać, że nie potrzeba mieć trzydziestu sukien, żeby być fajną kobietą. Ale to trzeba sobie uzmysłowić samemu, nie wystarczy, że ktoś inny powie to na głos. Kobieta musi sama do tego dojść i my – terapeuci – głównie nad tym pracujemy.

E.B.: Słyszy się, że np. hazardziści potrafią w napięciu trzy bite dni siedzieć w kasynie i w tym czasie nie jeść i nie spać, dewastując swój organizm. Zastanawiam się jakby to wyglądało u zakupoholiczek?

K.K.: Kilka kart kredytowych i siedzenie w galerii od rana do wieczora przez paręnaście dni z rzędu, spędzenie całego urlopu w Arkadii… Miałam kiedyś pacjentkę, która potrafiła odwołać wycieczkę na Kubę i całe pieniądze przeznaczone na nią wydać w butiku. Dno zakupoholiczki to gigantyczne zadłużenia. Wtedy pojawia się ogromna panika, bo nie ma za co żyć. To jest przykry moment, ponieważ zdarza się, że kobieta jest na skraju nędzy i ma długi. Wówczas bardzo często wzrasta ryzyko przejścia w inne uzależnienie… Zakupoholiczki rujnują rodzinę finansowo. Bardzo często się zdarza, że oszczędności na wspólne cele wiszą z metkami w szafie. Wielką krzywdą dla zakupoholiczek jest to, że ich uzależnienie traktowane jest jako coś  błahego. Hazard jest w opinii publicznej przerażający – kasyno, stres, ludzie tracą tam całe majątki, alkoholizm i narkomania oznaczają ubóstwo i patologię, a zakupoholizm? Czasem wydaje się wręcz uroczy. Kiedy słyszymy powiedzenia typu: „zakupoholizm? Po prostu lubię, kiedy moje pieniądze wiszą na wieszaku”, to tylko uśmiechamy się z politowaniem. Ludzie bagatelizują ten problem. Nie żartujemy sobie z siebie „Och, ja chyba jestem alkoholiczką”, ale nie mamy problemu powiedzieć: „Aaa, bo ja jestem zakupoholiczką”. Ten uroczy stereotyp wykreowany przez media sprawia, że osoba, która faktycznie ma problem, myśli: „to może ja nie jestem chora…?”, a tymczasem nałóg potrafi zrujnować psychikę. Bywa tak, że osoba uzależniona, która nie może iść na zakupy, ma depresję albo wpada w totalną furię. Nie może pracować, nie może się skupić, jest wściekła, życie domowe przestaje mieć znaczenie… Miałam kiedyś pacjentkę, która prawie się rozwiodła, bo mąż przestał bardzo dobrze zarabiać, więc ona nie mogła już sobie pozwalać na swoje „wypady”. Kiedy czuła, że zbliża się moment na zakupy, narastała w niej frustracja, bo wiedziała, że nic nie może zrobić. Jej poziom złości, agresji i lęku był tak wysoki, że po prostu nie dawała sobie rady – denerwowała się na dzieci, kłóciła z mężem… Trafiła do mnie absolutnie wyczerpana emocjonalnie, z bardzo dużą dysfunkcją, ogromną depresją i kryzysem psychicznym na całego.

E.B.: Bardzo łatwo przypiąć takiej kobiecie łatkę zwykłej materialistki i furiatki, bo kto inny robi aferę, że nie może iść na zakupy…? Takie zachowanie sprawia, że widzimy w niej „złą kobietę”, złą matkę, która nie potrafi docenić tego, co ma, wyżywa się na bliskich i robi problem, że nie może sobie kupić piętnastej sukienki…

K.K.: Tak, zarówno stereotypowe patrzenie, jak i bagatelizowanie problemu jest krzywdzące. Niedawno Tatiana Mindewicz-Puacz, twórczyni kampanii „AlcoSfery. Picie w biznesklasie” bardzo trafnie opowiedziała o kobietach uzależnionych od alkoholu i to również pasuje do zakupoholiczek. Osoba zdrowa, kiedy myśli np. o nowej sukience, nie robi tego, gdy idzie pod prysznic, planuje sobie dzień i rozmawia z ludźmi. Być może chodzi jej to po głowie, ale nie ustawia sobie całego dnia pod zakupy. Natomiast osoba uzależniona od zakupów cały dzień dostosowuje do sukienki i myśli o niej, kiedy się myje, czy ustala spotkania. Wszystko to robi tak, żeby mieć przerwę, aby choć na chwilę wyskoczyć do galerii… i cały świat zaczyna się kręcić wokół zakupów. To porównanie pokazuje, że uzależnienia się różnią, ale są sobie równe. Wśród uzależnień behawioralnych hazard jest zarezerwowany przeważnie dla mężczyzn, a zakupoholizm dla kobiet, jednak pierwsze jest traktowane jak choroba, drugie natomiast w wielu kręgach wciąż jako fanaberia. Niemniej trzeba pamiętać, że nie każda kobieta, która gdy ma chandrę szaleje po centrach handlowych, jest zakupoholiczką. By mówić o patologicznym zakupoholizmie trzeba zdiagnozować u pacjenta specyficzne dla wszystkich uzależnień zachowania, a to najlepiej ocenia fachowa diagnoza psychologiczna.

E.B.: Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Ewa Bukowiecka
fot. iStock

Katarzyna Kucewicz – psycholożka, psychoterapeutka, właścicielka Centrum Psychoterapii Kucewicz&Piotrowicz. Pracuje z osobami mającymi problem z kontrolowaniem zakupów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *