Życie kobiety u boku czynnego alkoholika jest pełne rozczarowań, obsesji, samotności i poczucia winy splątanego z poczuciem krzywdy. Te stany nie mijają nawet wtedy, gdy partner przestaje pić. Czy istnieje zatem jakiś sposób, by zrzucić z barków ciężkie brzemię współuzależnienia? Warto wsłuchać się w słowa słynnego Alberta Einsteina: „Szaleństwo: robić wciąż to samo, a oczekiwać różnych rezultatów”, a pozytywna odpowiedź nasuwa się sama.
Specjaliści nadal spierają się o to, czy współuzależnienie to jednostka chorobowa, zaburzenie osobowości czy może forma reakcji na stres. Bez względu na to, która z kategorii jest dla współuzależnienia odpowiednia, jako jego fundament głównie wymienia się zewnątrzsterowane poczucie własnej wartości, problemy z wytyczaniem granic psychologicznych, nadkontrolę i nadodpowiedzialność. I bez względu na to, czy współuzależnienie to choroba czy nie, z całą pewnością niszczy emocje, rujnuje wiarę w miłość, oddala od szczęścia i sprawia, że współuzależnieni są dla siebie samych niewiele warci.
Natalia, 38 lat
Umówiłyśmy się na kawę. Ania przychodzi punktualnie, od Natalii dostaję wiadomość, że się spóźni. Potem okazuje się, że mąż miał ją podwieźć, ale „niespodziewanie ma kaca”, jak to określiła, więc musiała jechać autobusem. Pytam czy naprawdę nie mogła tego przewidzieć, czy nadal ufa mu na słowo, kiedy mówi, że się nie upije, skoro robi to już tyle lat… – Był wczoraj bardzo miły, normalny, mieliśmy dobry dzień. Zjedliśmy kolację, do której nie wypił nawet łyka wina. Po kolacji położyłam się spać. Nie wiem co się potem stało… Nawet pomyślałam, że może ma jakieś problemy, o których nie chce mówić. W pracy na przykład. Nie wiem naprawdę, co się stało, że znowu się upił. Chwilę milczy. Trochę smutnieje. – Niby jest tym alkoholikiem, niby wiem, że to choroba, nad którą nie panuje, ale on nie wygląda, jakby był chory. Nie miewa stanów depresyjnych, nie zatacza się, nie przepija wszystkich naszych pieniędzy. Jest artystą, jest wrażliwy, a w procesie twórczym są takie zwroty nastroju, tak mi mówi…
Mąż Natalii zaczął pić, gdy byli już małżeństwem. Zakochali się w sobie praktycznie od pierwszego wejrzenia. „Porozumienie dusz”, tak o ich relacji mówi Natalia. – Oboje jesteśmy muzykami. Ja jestem od Michała młodsza, więc kiedy kończyłam szkołę i wciąż byłam nieśmiałą, niezbyt odważną dziewczynką, on zabierał mnie na szalone wypady na Mazury ze swoimi kumplami z zespołu. Nie ruszał się nigdzie beze mnie, a ja bez niego. Zaczarował mnie swoim światem. Ognisko, gitara, długie rozmowy o ulubionej muzyce, patrzenie w gwiazdy. Znów przerywa na chwilę i ze łzami w oczach dodaje: – Naprawdę, nie wiem kiedy i co zrobiłam źle.
Natalia i Michał pracują, oboje nieźle zarabiają. Nie mają obciążeń finansowych. Mają za to dom z ogrodem pod Warszawą z dużym studiem nagrań, w którym stoi fortepian „Naty” oraz mikrofony i gitary Michała. Wydawać by się mogło, że wszystko jest w porządku. – Czasem myślę sobie, że nie mam na co narzekać. Że mamy dom, nie mamy długów, gramy razem… szkoda tylko, że nie mamy dzieci, bardzo o tym marzę. Już od dawna jest tak, że kiedy on wychodzi z kolegami i nie wraca, ja czuję się potwornie samotna, tęsknię jak pies. Wszystko robię z myślą o nim, kiedy próbuję sobie zapełnić czas, gdy Michała nie ma w pobliżu. A kiedy pije jest jeszcze gorzej, bo bywa agresywny. Nie raz, kiedy nie chciałam pić razem z nim, pokpiwał sobie ze mnie, że tyle jest młodszych, fajniejszych „siks” na jego koncertach, które chętnie z nim chodzą za kulisy. I nie wiem czy on to mówi serio, czy tylko robi mi na złość.
Natalia wiele razy sprawdzała mężowi telefon, konto na Facebooku, stosuje też wiele innych technik kontrolnych, kiedy Michał wychodzi z domu. – Kiedyś nawet zdarzało mi się go śledzić. Raz pokłóciliśmy się „na śmierć i życie” o jakiś drobiazg, on trzasnął drzwiami i wyszedł. Wiedziałam, że będzie pił i ogarnęła mnie w tym szale emocji jakaś dzika, niepohamowana żądza oglądania każdego jego ruchu, masochistyczna potrzeba katowania się widokiem jego pijącego. Tak jakbym siebie chciała ukarać i powiedzieć sobie „zobacz, co zrobiłaś, on tak teraz musi.” Łaziłam za nim pół nocy, chowając się po krzakach i klatkach schodowych. Kiedy pierwszy raz widziałam, jak wychyla flaszkę z gwinta, poczułam się tak, jakbym patrzyła na obcego człowieka. Wystraszyłam się go. Tamtej nocy Natalia, po kilku godzinach szpiegowania, wróciła do domu z poczuciem, że nie zna swojego męża, że sytuacja wymknęła się spod jej kontroli już dawno, a za wszystkimi ich awanturami i huśtawką emocjonalną, oprócz jej niedoskonałości, musi stać coś jeszcze. – Uświadomiłam sobie, że muszę dowiedzieć się więcej o tym problemie, że muszę coś zrobić z tą iluzją fajnego, emocjonalnego związku, bo może moje silne poczucie bezsilności wobec zachowań Michała i poczucie samotności nie jest moim wariactwem, tylko wynika z tego, że naprawdę mój mąż jest dla mnie obcym człowiekiem.
Anka, 27 lat
Anna pochodzi z pozornie normalnej rodziny. Ma oboje rodziców, młodszego brata. Zawsze miała swój pokój i swój świat – kilkoro przyjaciół, pierwsze miłości. Dużo czytała, pisała wiersze, ale była raczej nieśmiała. Będąc młodą dziewczyną nigdy by nie przypuszczała, że za kilka lat będzie ją stać na to, by do mężczyzny swojego życia wyrażać się najgorszymi epitetami. Nie sądziła, że jest też zdolna do agresji, podejrzliwości i przede wszystkim – do rezygnacji ze swoich pasji: wierszy, książek i samotnych spacerów w poszukiwaniu inspiracji. – Strasznie go kocham, ale i nienawidzę. Często wydaje mi się, że wie jak mnie skrzywdzić i wykorzystuje to. A mimo to na wszystko mu pozwalam. Nastrój jest JEGO, humory tak samo, decyzje podejmuje on. Plany na weekend są JEGO, a JEGO hobby stało się już nasze. Nie potrafię się sprzeciwić. Kiedy on mówi „jedziemy na ryby” wydaje mi się to święte, mimo że pada deszcz i jest zimno, jadę z nim. Mogę dużo znieść, by nie musieć się od niego „odklejać”.
Ania poznała Filipa w trudnym momencie swojego życia. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej dowiedziała się, że „mąż jej matki”, „ten facet, który ją wychował”, nie jest jej ojcem. Jej matka, tuż przed ślubem, zakochała się ze wzajemnością w biologicznym ojcu Ani, przeżyli burzliwy romans, ale nie mogli być razem – jej ojciec miał już wtedy rodzinę. Oboje postanowili, że małą Anię wychowa inny mężczyzna – ten, za którego jej matka planowała wyjść. I tak się stało. Wszystko układało się nieźle, jednak matka Ani czuła się w swoim małżeństwie nieszczęśliwa, coraz bardziej samotna. Tęskniła za swoją prawdziwą miłością i córkę traktowała jak swój największy skarb, pamiątkę po miłości życia. Chowała ją zatem pod kloszem, często niezamierzenie buntowała małą przeciwko mężowi. Były nierozłączne, jak dwie najlepsze przyjaciółki. Można byłoby im tego pozazdrościć, gdyby ta więź nie okazała się toksyczna, kiedy Ania chciała rozpocząć samodzielne życie. Wychowywanie pod kloszem, w świecie iluzji, fantazji i niezdrowej bliskości utrudniało jej budowanie związków z mężczyznami. Do tej pory czuła, że ojciec jest w jej życiu nieobecny i miała o to do niego żal. Dlatego pogardzała mężczyznami, którzy wykazywali się słabością, wrażliwością i brakiem stanowczości. Poszukiwała kogoś wyrazistego, faceta z krwi i kości, który zrobi na niej wrażenie. I tak trafiła na Filipa. – Co byś pomyślała o kolesiu, który na pierwszej albo drugiej randce mówi ci, że gra w kasynie i lubi ostro poimprezować? Pewnie byś uciekła albo się wystraszyła, a ja to olałam… Kręciło mnie to, że jest taki ostry, był według mnie mega męski. – wspomina Anka.
Filip potrafi też być bardzo opiekuńczy, często deklaruje miłość, traktuje Anię jak księżniczkę. – Kiedy mówi, że pięknie wyglądam albo że smakuje mu to, co ugotowałam, czuję się tak, jakbym żyła po to właśnie, by jemu smakowało, by jemu się podobało. Wtedy rosną mi skrzydła i czuję, że jest między nami harmonia, że tak cudownie do siebie pasujemy.
Filip po roku związku oświadczył się Ani, buduje dla nich dom, ciężko pracuje, by spłacać kredyt za działkę. Wszystko to przeplatane jest jednak zupełnie odwrotnymi emocjami. – Jesteśmy na huśtawce. Nigdy nie jest normalnie, stabilnie, zawsze przeginam w jedną albo drugą stronę. Kiedy jestem z nim i on jest dla mnie miły, dobry, czuję narastającą euforię, ale wystarczy, że odwróci się do mnie plecami, kiedy leżymy w łóżku, a mi już krwawi serce. Czuję się odtrącona, niechciana, byle jaka.
Ania całą odpowiedzialność za kłótnie, problemy i przykre emocje bierze na siebie. Kiedy Filip po pijanemu na nią krzyczy i wyzywa od najgorszych, Ania buntuje się jak małe dziecko. Tupie nogą, krzyczy „wyprowadzam się, zasługuję na więcej!”, szlochając pakuje walizki i wychodzi z domu. Czasami bezsilność chwyta ją za gardło już na przystanku autobusowym. Wtedy siada, płacze i pali papierosy. Myśli „to wszystko bez sensu”, wraca do domu, rzuca torbę w kąt i wykończona wtula się w bezwładne, pijane ciało Filipa.
– Wiesz, marzę, że się kiedyś zmienię, że będę potrafiła zachowywać się normalnie. Normalnie go kochać i jednocześnie dbać o siebie. Teraz czuję, że ciążą mi jakieś kajdany, które zniewalają moją duszę, coś co nie pozwala mi opanować się wtedy, kiedy trzeba, coś co rozpędza gonitwę irracjonalnych myśli. Mam poczucie, że nie panuję nad rzeczywistością, że jestem na nią zbyt słaba. Jeśli robię coś swojego, coś co mnie interesuje, to jest to włącznie czytanie jakichś terapeutycznych dyrdymałów i w nich poszukuję ulgi, bo bardzo pragnę się zmienić. W końcu nawet sam Filip mówi, że jestem chorobą, że to ja jestem problemem.
Żebranie o miłość
Mąż Natalii od czasu, gdy poszła na terapię, pije znacznie mniej, rzadziej, a przede wszystkim ukrywa się z piciem. Dla Natalii to spora ulga, jak mówi „jest spokój”. Jednak często czuje się przy nim obco. – Kiedy pił był bardziej rozmowny, otwarty, potrafił powiedzieć co myśli, a teraz jest chorobliwie zamknięty w sobie. Nie potrafię go takiego znieść. Już wolę, jak krzyczy, bo przynajmniej wiem, co jest grane, a tak… Przerywa i ścisza głos. – Nie potrafię mu zaufać, czuję, że siedzi w nim coś, czego nie rozumiem, czego nie znam, że coś przede mną ukrywa i jestem o te tajemnice zazdrosna. To okrutne, ale kiedy jest „suchy” i mnie ignoruje, czasami mam ochotę podać mu kieliszek, żeby znów chciał mnie przytulić, żeby się mną zainteresował.
Ania opowiada o podobnych uczuciach i uzupełnia je o dotkliwe poczucie winy z powodu choroby alkoholowej Filipa. – Kiedy on pije z kolegami cały czas myślę, że gdybym była bardziej atrakcyjna, ładniejsza, mądrzejsza to bardziej by się mną interesował i nie wychodziłby pić, nie musiałby… Moja terapeutka robi wszystko, żeby mi pokazać, jak dziecinne jest takie myślenie. Mówi mi, że nie mam na to wpływu, że nie mogę konkurować z alkoholem o jego uwagę, bo alkohol rządzi jego mózgiem. Staram się to zrozumieć, ale czasem myślę, że gdyby mnie kochał, to ja rządziłabym jego umysłem. Codziennie toczę ze sobą walkę, którą zaczynam z pozycji zbuntowanego, zawiedzionego i zaskoczonego dziecka. Potem przychodzi etap rozpaczy i bezsilności, a potem bagatelizowania problemu i brania go na swoje barki. I tak codziennie… od nowa.
Kiedy pytam na koniec każdą z rozmówczyń, co jest trudnego w uznaniu faktu, że ich partnerzy nie kontrolują swojego picia i nieumyślnie je krzywdzą i dlaczego tak bardzo odpychają od siebie myśl, że mechanizmy współuzależnienia są lustrzanym odbiciem uzależnienia ich partnerów, obie milczą przez dłuższy czas. Po chwili Natalia zaczyna mówić z opuszczoną głową: – Kiedy dochodzę do ściany, kiedy widzę, że pozostaje mi tylko jedna decyzja robię krok w tył, wolę to wyprzeć i zbagatelizować niż mierzyć się z pytaniem „czy da się żyć normalnie z czynnym alkoholikiem?” To mnie przerasta. Widzę, co powinno się zmienić, ale sobie tego w ogóle nie wyobrażam. Tak wygląda moje życie i koniec, nie mam siły się z nim boksować. Szukam radości w drobnostkach, jeżdżę na rowerze, gram na fortepianie, ale to nie o tym marzyłam, nie tak to miało wyglądać.
– Zrozum – dodaje Ania – gdybyśmy uznały, że i nimi i nami rządzą jakieś mechanizmy, to mogłoby się okazać, że to wcale nie jest miłość, że nie ma tu dla niej miejsca. A to przecież jest… to musi być miłość, tylko bardzo, bardzo trudna.
***
Ania i Natalia korzystają z pomocy terapeutycznej. Mimo że w ich relacjach z uzależnionymi partnerami wciąż są obecne przykre emocje, obie odczuwają ulgę. Do tej pory z nikim nie rozmawiały o swoich uczuciach, o tym co się dzieje w domu. Wstydziły się za siebie i za to, że nie potrafią budować zdrowych związków. Terapia daje przede im wszystkim poczucie, że nie są same z tym problemem, że jest wiele osób, które mają podobne doświadczenia. Świadomość tego uwalnia je od wstydu i dodaje otuchy, pokazuje, że wszystko w swoim życiu można zmienić, wystarczy spojrzeć z innej perspektywy. Obie poznały na terapii inne kobiety, które zrobiły bardzo duże postępy w wychodzeniu ze współuzależnienia, a wcale nie mierzyły się z najtrudniejszym dla Natalii i Ani pytaniem „Czy da się normalnie żyć z czynnym alkoholikiem?”
– Pamiętam jaki szok przeżyłam, kiedy na początku terapii usłyszałam, że nie jestem tu po to, by pomóc mężowi, uzdrowić nasz związek tylko po to, by pomóc sobie? Myślałam: „jak to? Przecież to on jest chory, a ja muszę mu pomóc, od tego mnie ma.” Wiele tygodni minęło zanim uświadomiłam sobie, że skoro nie podoba mi się to, jak wygląda moje życie, to sama powinnam je zmieniać tak długo, aż będę w pełni szczęśliwa. Nie mogłam uwierzyć, że mam na to jakikolwiek wpływ, a teraz widzę, że skoro potrafię tworzyć czarne scenariusze, potrafię zbudować świat z iluzji, to tak samo potrafię zbudować coś prawdziwego i przyjaznego. Chociaż nie jest tak, jak planowałam wiele lat temu, kiedy wychodziłam za mąż, to na pewno jest znacznie lepiej niż było i doceniam to, że udało mi się osiągnąć przynajmniej tyle. – dodaje Natalia.
Cechą współuzależnionych są też wygórowane oczekiwania wobec rzeczywistości, samych siebie i wobec bliskich. Często te wymagania są nierealistyczne, a biorą się z deficytów poczucia własnej wartości – współuzależnieni potrzebują pozytywnego wsparcia z zewnątrz, żeby czuć się dobrze i kiedy ich samoocena się obniża, automatycznie zwiększają się ich wymagania. W tej kwestii u dziewczyn zmieniło się wiele. Chociaż trudno jest im dostrzec, że wymagają zbyt wiele, i bywa, że nawet kilka dni zajmuje im spojrzenie na daną sytuację z dystansu, to zasługą terapii jest to, że w ogóle próbują się zdystansować. W tych analizach czasem miesza się to, co słuszne, z tym, co przesadzone. Leczenie pokazuje, że perspektywa w ocenianiu rzeczywistości osoby współuzależnionej jest zaburzona, a to już dużo, bo oznacza, że może nad sobą pracować. Świadomość, że ma się wpływ na swoje samopoczucie i na to, jak wygląda rzeczywistość, daje wielkie nadzieje, i w tym tkwi sens i siła terapii.
Rozmawiała Ewa Bukowiecka
fot. iStock
Komentarze
współuzależniona2014-03-04 21:06:04